2011-11-05

Lokaut w PiS-ie?

Zadzwonił dziś do mnie przyjaciel z pytaniem, co sądzę o wyrzuceniu z PiS-u Ziobro, Kurskiego i Cymańskiego. Szczerze mówiąc właśnie w tym momencie dowiedziałem się o tym fakcie, bo od miesiąca mniej więcej zupełnie nie interesuję się polityką, co oznacza, że nie zajrzałem do żadnej gazety, na żadną stronę internetową żyjącą tzw. "wydarzeniami politycznymi", o TV nie wspominając, bo nie używam od lat.

Nie, nie jestem chory, nie siedzę na bezludnej wyspie odcięty od świata. Po prostu zaczął się wyjątkowo intensywny w tym roku sezon w koszykarskiej ekstraklasie, w której gra się dwie kolejki tygodniowo, zatem człek nie jest w stanie obejrzeć na bieżąco wszystkich meczów, o ogarnięciu zaś forów netowych o baskecie w ogóle nie ma co mówić. Całe szczęście, że w NBA trwa lockout, to chociaż nocki nie zarwane...

Ale wracając do pytania postawionego przez mojego przyjaciela - otóż nic nie sądzę. Od dość długiego już czasu podejrzewam, że polityka to w sumie rodzaj szołbiznesu, bo z jednej strony gra się toczy o kasę i popularność, z drugiej strony niemal wszystko dzieje się w przestrzeni medialnej. Od czasu do czasu, zamiast konkursów esemesowych na przebój miesiąca, czy o nagrodę publiczności organizuje się wybory, w których gawiedź może zagłosować na swoich idoli i wybrać aktualnie najmodniejszą piosenkę, określaną czasem jako program polityczny.

Powiecie, że ten szołbiznes przekłada się jakoś na nasze życie, pracę, zamożność/biedę? Otóż wątpię. To matrix, ludzie. Ci wszyscy spoceni goście w krawatach i te panie w żakiecikach to tylko teatrzyk dla ubogich. Owszem, jest się z czego pośmiać czasami, czasem niepotrzebnie podnosimy sobie poziom cukru i ciśnienie i to jest cały wpływ na nas tych ludków, szczerzących się w mediach. Prawdziwa władza jest gdzie indziej i życie jest gdzie indziej.

Mnie bardziej od lokautu w PiS-ie interesuje ten w NBA. Jeśli się skończy, to co będzie, gdy Alonzo Gee odejdzie z Prokomu, a Ganni Lawal z Zastalu? Czy do SKS-u wróci Okafor, czy wyleci Sretenović? Jak odbije się na grze Czarnych kontuzja Zbyszka Białka? Jak rozwinie się kariera młodego Karnowskiego? Czy reaktywowany Śląsk przypomni w końcu choćby cień dawnej wielkości? Czy trener Herkt dotrwa do końca sezonu w Koszalinie? Czy Trefl w końcu osiągnie coś więcej, niż czwarte miejsce?

To tylko kilka pytań, pierwszych z brzegu, nad którymi można i warto podumać. I na szczęście jest w tzw. "realu" i w necie sporo miejsc, gdzie można o tym pogadać. Pospierać się, pogadać o taktyce, poanalizować statystyki, postawić u buka.

Już za parę godzin kolejny meczyk... Koszulka "meczowa" już przygotowana, szal też. A potem piwko w naszym klubowym pubie, jakieś dobre jedzonko i niekończąca się nigdy dyskusja o tym, co naprawdę piękne i emocjonujące - o koszykówce. Wśród ludzi, których poglądy polityczne nic a nic mnie nie obchodzą. I to jest wolność, kochani, i to jest ta lepsza strona życia. A Ziobro, Kurski i inni? A kim oni są w porównaniu z Krzyśkiem Roszykiem, czy Łukaszem Koszarkiem? Albo taki Tusk, czy Palikot? Wolne żarty... :)

2011-10-10

Latający Cyrk Monty Palikota

Czytam tu i ówdzie, że to już koniec świata, bo Palikot ze swoim Ruchem Poparcia Samego Siebie wprowadził do parlamentu jakieś dziwne istoty, jakiegoś byłego eseldowca i byłego mężczyznę zarazem, jakiegoś homoseksualistę, kryminalistę, a nawet ponoć niepełnosprawnego umysłowo.

No to pytam się: co z tego? Mało było dotychczas w parlamencie transwestytów, aczkolwiek zmieniali oni "tylko" poglądy i przyprawiali maski, a nie zmieniali płeć i przyprawiali cycki? No, najwyżej przebierali się w babskie ciuchy? Ten/ta od Palikota przynajmniej jest stały/stała w poglądach, jakkolwiek by nie wydawały się komuś głupie, czy szkodliwe.

Mało było w parlamencie kryminalistów? I tylko nie mówcie, że nie wolno tak się wypowiadać, bo wyroków sądowych nie było. Odkąd Tomasz Lis nazwał "Starucha" bandziorem, choć żaden wyrok skazujący dotąd nie zapadł, czuję się usprawiedliwiony, nazywając np. ekipę od "prywatyzacji" z czasów KL-D/UW - przekręciarzami. Nie mówiąc o "biznesmenach" z cmentarza, madame Sawickiej, czy "działaczach" z Wałbrzycha.

"Kochających inaczej" też paru by się znalazło... prawda? Nawet na dość eksponowanych krzesełkach.

O niedorozwojach nawet nie ma co pisać - na moje oko mieści się w tej kategorii co najmniej połowa składu sejmu wszystkich kadencji.

Zatem skąd te pomstowanie na Palikota? Mamy demokrację i nawet największy cymbał ma prawo głosować, a także być wybranym do wyselekcjonowanego grona menażerii nazywanej oficjalnie parlamentem. Bądźcie dumni, że Polska nie jest krajem, który wyklucza z przestrzeni publicznej różne pokemony, czego świadkiem byli wczoraj np. ci wszyscy, którzy oglądali w S24 występ Leszczyńskiego i jego koleżanki z TVP Szczecin :)

Mówicie, że będzie wojna z Kościołem? Ależ ona trwa od dwóch tysięcy lat! Nie dał Rady Hitler, nie dał rady Stalin, to jak może dać radę Palikot i jego groupies? A marihuana? A niech sobie będzie legalna, choć bardzo w to wątpię, by tak się stało. Skoro legalne są fajki i wóda, to czemu nie zioło? W czasach Witkacego, czyli stosunkowo niedawno, różne takie "dopalacze" były legalne i jakoś świat się nie zawalił. Ba, przy okazji takich imprez, jak Jazz Jamboree czuć było trawę na 15 metrów od Kongresowej, a w korytarzach można było zawiesić siekierę. Za komuny. Społeczeństwo zaś nie było tak głupie, jak dzisiaj, jak się zdaje.

A że menażeria Palikota sprawi, że parlament będzie cyrkiem, tonącym w absurdzie? I dobrze. Może wreszcie do wielu dotrze, że tak jest od zawsze.

Na szczęście wygrała Platforma?

Ufff... Nareszcie po wyborach. Mam nadzieję, że kolejność na podium się nie zmieni i Platforma dalej będzie rządzić robiąc "więcej". Może to niektórych czytelników zdziwić, ale ja naprawdę jestem zadowolony z takiego obrotu spraw.

Byłoby rzeczą tragiczną, gwoździem do trumny opozycji, gdyby PO ustąpiła ze stołków i przekazała cały ten syf z rozpadającymi się kolejami, rozkopanymi drogami, zbliżającą się katastrofą gospodarczą - komu innemu, a w zasadzie PiS-owi, ponieważ tak naprawdę to jedyna opozycja antysystemowa.

Główne media, sprzyjające Platformie tak, jak media białoruskie Łukaszence, z dnia na dzień zmieniłyby optykę i już pożeracze telewizji i gazet nie czytaliby o tym, jak to pięknie, europejsko i bogato mamy w Polsce, tylko że jest potworny kryzys, wszystko drożeje, bezrobocie rośnie, inwestycje rozgrzebane i bez sensu, sąsiedzi nas nie lubią, wyprzedziła nas Ukraina i Białoruś, a Euro 2012 to będzie siara kosmiczna. Krótko mówiąc mówiono by i pisano o tym, co naprawdę jest, a baty zbierałby PiS.

Po czymś takim przyspieszone wybory byłyby nieuniknione i PiS wylądowałby twardo na twardym elektoracie 15-20%, o ile nie mniej, a Tusk pojawiłby się na białym koniu jako zbawca. Oczywiście nic by nie zdziałał, bo jakże tak, skoro rządy PiS narobiły takiego chlewu? Usłużne media znowu zapewniałaby, że premier ciężko pracuje pomiędzy meczami, ale przecież nie ma cudów - co on biedny może, skoro PiS tak nachlewił, a i światowy kryzys nie pomaga... Jednak jest coraz lepiej, promy kosmiczne staniały. Poza tym, wicie-rozumicie, sprzedamy Lotos, KGHM, energetykę i jakoś przetrwamy najgorsze, choć biednie. Ważne, że znowu nas lubią w Europie i Angela z troską pochyla się nad naszym losem.

Polski elektorat nieświadomie uratował antysystemową opozycję i nadzieję na zmiany. Bo cóż nas czeka? Ano PO "zrobi więcej" w tym samym kierunku, co dotychczas - koleje będą sypały się bardziej, za rok uczelnie wypuszczą kolejne pół miliona bezrobotnych, koszta pracy na zmywaku w UK potanieją, bo na jeden zmywak będzie już trzech chętnych młodych wykształconych z Polski, podatki na pewno wzrosną, zadłużenie państwa pobije być może rekord Grecji.

I wtedy, być może, do większości elektoratu dotrze, że wybory mają jakiś związek ze standardem życia statystycznego Kowalskiego i nie są oryginalnym wydaniem programu "Idol", czy "Jak oni śpiewają". Że to nie zabawa w stylu "wyślę esemesa na tego młodego z grzywką, bo fajnie się uśmiecha, a nie na tego z zezem, niech spada na drzewo, ha ha!". Bo mam niepokojące przeczucie, od zawsze zresztą, że wybory w Polsce są dla większości rodzajem ankiety takiej samej, jak wybór najładniejszych cycków, czy najbardziej odjazdowej fryzury. Ot, zabawa taka, igrzyska dla gawiedzi, która zupełnie nie kojarzy, że poza uciechą z głosowania są jakieś inne konsekwencje.

Cóż, myśląc o właśnie zakończonym głosowaniu i o stanie Polski nie mogę opędzić się od porównań z prlem, osobliwie z dekadą Gierka. Im dłużej rządził tow. Edward, tym bardziej Polska popadała w długi, a poziom życia dołował z roku na rok. Im bardziej pustoszały sklepowe półki i przybywało kartek na wszystko, tym bardziej media głosiły niebywały rozwój, postęp we wszelkich dziedzinach i powszechną szczęśliwość. Ba, wedle oficjalnych, rządowych danych byliśmy dziesiątą potęgą gospodarczą świata! I już nie tylko lubili nas Sowieci, ale światowiec Gierek miał przecież doskonałe układy z Zachodem. Siermiężny Gomułka straszył Niemcami i imperializmem amerykańskim, a Gierek ściskał się z Nixonem, Fordem, Carterem, Walterem Scheelem, kanclerzem Brandtem i Valérym Giscardem d’Estaingem...

Jak zakończyły się rządy Gierka - powszechnie wiadomo. Czy teraz czeka nas powtórka z rozrywki? Trudno powiedzieć. Wtedy były puste półki, choć ludzie na ogół mieli namiastkę pieniędzy. Teraz bardziej grożą puste portfele. Wtedy istniały wielkie zakłady przemysłowe i nie było bezrobocia. Teraz wielkich, państwowych firm już prawie nie ma, a bezrobocie jest bardzo duże.

Obawiam się jednak, że podbudowane zwycięstwem PO zupełnie przestanie się liczyć ze społeczeństwem i popełni błąd, który doprowadzi do protestów. Może nie tak masowych i nie tak skutecznych, jak przed trzydziestu laty, ale raczej wesoło nie będzie. I prorokowana w retorycznym uniesieniu przez niektórych zdemenciałych staruszków wojna polsko-polska może stać się rzeczywistością. Ale wariant bałkański raczej nam nie grozi, ponieważ Polacy engross już dawno stracili jaja, a rozumem potwierdzają trafność słynnych Polish jokes. Ale to się być może zmieni, kiedy naprawdę solidnie dostaną po dupie.

Będzie ciekawie, w każdym razie.

2011-10-07

Październik, Platforma i śmietnik

W ostatnich tygodniach sporą furorę w internecie i na ulicach (w postaci plakacików i vlepek) robi hasło "9-go października wrzuć Platformę do śmietnika". Cóż, hasło zgrabne, cel zbożny, ale widzę ogromne niezrozumienie metody.

Jak być może wiecie, hasło to powstało w środowisku kibicowskim i jest wyrazem opinii tych wszystkich, którzy rządów Platformy mają po prostu dość. I to do nich kieruję moje słowa, nie do elektoratu PiS, czy innych partii. Do tych, którzy chcą, aby PO przestała wkrótce rządzić naszym nadal pięknym i jeszcze nie zbankrutowanym krajem.

Otóż jest tylko jeden sposób, nie dla wszystkich łatwy do przyjęcia, aby to życzenie z hasła się spełniło - jest nim głosowanie na PiS. Wiem, że dla wielu jest to nie do przyjęcia, ale tym samym oznacza to, że jednak z dwojga złego wolą dalsze rządy Platformy. OK, odłóżmy emocje na bok, choćby na chwilę.

Głosowanie na KNP, PSL (które zresztą aktualnie współrządzi z PO) lub PJN (o komuchach czy zbieraninie dziwolągów od Palikota nie warto mówić) w niczym nie osłabi Platformy, jak też w niczym nie wpłynie na jakąkolwiek zmianę w Polsce.

Powiecie, że Korwin-Mikke, Marek Jurek albo Paweł Kowal mają wielokrotnie lepsze pomysły na Polskę, niż PiS? OK, niech wam będzie. Ale mają też wielokrotnie mniejsze szanse na zrealizowanie tych pomysłów. Nawet, gdyby któryś z polityków tych partii dostał się do parlamentu, to co? Sam jeden albo w kilku przegłosują cokolwiek? No pewnie, że nie.

Platforma może po niedzieli wylądować w śmietniku tylko dzięki zdecydowanemu zwycięstwu PiS. Bo nawet, gdy PiS wygra nieznacznie, to i tak nadal będzie rządzić PO. Media zadbają już o to, by nawet najgłupszy konsument polityki powtarzał z mądrą miną: "No tak, PiS nie ma zdolności koalicyjnej, więc zrozumiałe, że prezydent nie powierzy im tworzenia rządu". A PO będzie miało ową zdolność, a jakże. Czy z PSL, Czy z SLD, czy nawet z Palikotem, jeśli jego pospolite ruszenie dostanie się do parlamentu.

Tylko wzmocnienie partii Kaczyńskiego głosami antypeowców może coś zmienić. W obowiązującej ordynacji wyborczej małe partie nie mają znaczenia i dopóki się ona nie zmieni - nigdy nie będą miały.

Ale zrobicie, jak chcecie, szanowni przeciwnicy obecnego reżimu. Lecz przy głosowaniu starajcie się posługiwać nie tylko sumieniem, ale i rozumem.

Nie bądź frajerem, urna twoja mać!

Nie zamierzam nikogo namawiać do głosowania, ani do olania wyborów, żeby było jasne. Tekst ten kieruję do tych, którzy zamierzają uczestniczyć w wyborach jako głosujący i jako członkowie komisji/mężowie zaufania. Dla przejrzystości, ułożę to w punkty.

Jeżeli idziesz głosować

1. Jeśli, na znak protestu (?) chcesz tylko zaznaczyć swą obecność, ale nie zamierzasz głosować na żadna partię/kandydata do senatu - nie wrzucaj pustej karty do urny. Dajesz komuś szansę, żeby zagłosował za Ciebie... Jeśli już - przekreśl całą kartę i ew. ozdób ją jakimś hasłem protestem, jeśli to ci ulży. Osobiście uważam, że fatygowanie się do lokalu wyborczego, żeby nie zagłosować, jest pomysłem kompletnie idiotycznym, ale cóż, można i tak.

2. Jeśli głosujesz i nie chcesz, żeby jakiś fanatyk (są tacy w komisjach, są...) dostawił chyłkiem jeszcze jeden krzyżyk i unieważnił tym samym twój głos - posmaruj pozostałe kratki świecą! To nie jest ciężka robota, a czasu jest naprawdę sporo. Siądź spokojnie i zrób to.

3. Nie korzystaj z długopisów, oferowanych przez lokal wyborczy. W ogóle nie korzystaj ze "standardowych" długopisów. Weź ze sobą kolorowy flamaster i dodatkowo, poza krzyżykiem przy nazwisku wybranego kandydata postaw np. wykrzyknik (albo dwa, lub trzy, zależy od temperamentu ;-))

Reasumując - nie bądź frajerem, zabezpiecz swój głos! Weź ze sobą kolorowy flamaster i kawałek świeczki.

Jeżeli jesteś członkiem komisji/mężem zaufania


1. W trakcie trwania głosowania notuj:

- ilość osób spoza obwodu, głosujących na zaświadczenia

- frekwencję w ogóle

- wypadki uprawiania agitacji wyborczej w lokalu i w jego okolicy. Przypadki agitacji, sugerowania, jak głosować w wykonaniu członków komisji (zdarza się, zdarza...) natychmiast zgłaszaj przewodniczącemu i dopilnuj, by znalazły się w protokole

- zwróć uwagę, czy przygotowane do wydania karty do głosowania są ostemplowane pieczęcią komisji obwodowej. Karty są stemplowane tuż przed rozpoczęciem wyborów - przewodniczący komisji przed otwarciem lokalu otrzymuje pieczęć i paczki z czystymi kartami

2. Po zakończeniu głosowania:

- domagaj się, aby usunięto wszelkie przybory do pisania przed otwarciem urny. Najpierw będzie sortowanie kart - zwróć uwagę na te karty, które powędrują na kupkę głosów nieważnych/wątpliwych. Przy ich komisyjnej ocenie domagaj się obiektywnej oceny głosów wątpliwych, wedle tych samych reguł (np. krzyżyk "jakby poza kratką" - OK w wypadku partii Y, nieważny w wypadku partii Z - tak nie może być). Domagaj się, by karty bez pieczęci były uznane za nieważne! Patrz uważnie!

- podczas liczenia głosów zwróć uwagę na wszelkie niedokładności - suma głosów ważnych i nieważnych musi równać się ilości wydanych kart do głosowania i nie ma to tamto. Owszem, zdarza się, że ktoś bierze sobie karty "na pamiątkę", ale to baaaardzo rzadki wypadek...

- porównaj wynik frekwencji z ilością kart wyjętych z urny. Frekwencję śledź na bieżąco w ciągu dnia, notuj. Zbieraj dane od poszczególnych członków komisji przez cały czas głosowania i notuj. W wypadku, gdy suma kart wyjętych z urny znacząco odbiega od frekwencji (jest o wiele mniej lub o wiele więcej kart, niż było głosujących) - zażądaj, by uwagi na ten temat zostały wpisane do protokołu - masz do tego prawo

- po spisaniu protokołu sfotografuj go, każdą stronę.

- zdjęcia protokołu i swoje notatki przekaż do komitetu wyborczego swojej partii

Jeżeli jesteś przewodniczącym komisji

1. Pilnuj pieczęci, jak oka w głowie.

2. Pilnuj, by karty do głosowania były ostemplowane.

3. W wypadku stwierdzenia agitacji w lokalu i w jego bezpośrednim sąsiedztwie - interweniuj natychmiast. Każ opuścić lokal osobom uprawiającym agitację, zachowującym się w sposób nieprzyzwoity, będącym pod wyraźnym wpływem alkoholu. W razie oporu natychmiast wzywaj policję.

4. W wypadku łamania prawa wyborczego przez członka komisji (zdarza się) natychmiast wyklucz go ze składu i zgłoś ten fakt do komisji rejonowej. Wpisz to też do końcowego protokołu.

5. Nie uczestnicz w sortowaniu kart i liczeniu, tylko bacznie obserwuj, co robią inni. Ty i tak będziesz musiał wypełnić protokół, zatem nie daj się wkręcić w jakieś zajęcia pod pretekstem, "że się obijasz". Bądź jak belfer na klasówce - patrz, czy nikt nie ściąga :)

To tyle. Zadbajmy o tę demokrację, bo innej nie mamy.

2011-10-06

Wypatroszone lisy i telewizyjne gugały

Obejrzyjcie na tubce wywiady z politykami, które dziennikarze przeprowadzają w Niemczech, Wielkiej Brytanii, USA. A potem Lisa i Gugałę z ostatnich dni. To niewiarygodne, jakim zwykłym, ordynarnym chamstwem charakteryzują się tzw. "gwiazdy" tutejszego dziennikarstwa. Ledwie ukrywana wściekłość i niechęć Lisa, a także bezustanne zakrzykiwanie i nie pozwalanie na wypowiedź gościa w wykonaniu Gugały to cechy najbardziej rzucające się w oczy i uszy. Do pełni obrazu brakowało tylko mundurów, w które Jaruzelski poubierał funkcjonariuszy mediów w stanie wojennym.

To jest upadek. To niczym już nie maskowana stronniczość, skrajna niechęć i pragnienie "zniszczenia" rozmówcy, jak na ubeckich przesłuchaniach. O pierdołach podniesionych do rangi czegoś ważnego (Lis), czy o "wdrukowywaniu" w widzów ewidentnych kłamstw (Gugała) nie warto wspominać. Przypuszczam, że takiego dna nie ma nawet na Białorusi, o Rosji nie wspominając.

Polska to dziwny kraj. Polskie media i rządzący politycy zaciekle bronią interesów i "dobrego imienia" Niemiec lub Rosji, twierdząc przy tym, że to jest najlepsze dla Polski. Takie dno było może przed rozbiorami, gdy ambasador Rosji był najważniejszą postacią w Warszawie.

Igor Janke oburza się na "dziennikarstwo" Lisa, Rada Programowa TVP pisze na Berdyczów, czyli do Rady Etyki Mediów w tej samej sprawie, a niemal jednocześnie Gugała udowadnia, że w chamstwie i pogardzie dla rozmówcy można pójść jeszcze dalej.

A przecież, posługując się słowami Żorża Ponimirskiego, sami wywindowaliście te bydlęta na piedestał. Nie jesteście, dziennikarze, poważną korporacja zawodową, bo żadna poważna korporacja nie pozwoliłaby na to, by prestiż zawodu tak zszedł na psy. Nie od wczoraj tacy "dziennikarze" jak Lis, Gugała, Olejnik, Żakowski itp. itd. pokazują, gdzie mają zasady Karty Etycznej Mediów. Nie od wczoraj media są niczym innym, niż machiną propagandową podporządkowaną w większości jednej opcji politycznej i wielką pralką mózgów, serwującą kłamstwa i oszczerstwa bez żadnej odpowiedzialności.

Dzisiaj najlepsze predyspozycje do zawodu dziennikarza to klinicznie stwierdzony brak kręgosłupa i kompletna nieznajomość podstawowych zasad savoir-vivre'u. Mile widziane wrodzone chamstwo, tupet i niewolnicza dyspozycyjność. Brak podstawowej wiedzy na tematy gospodarcze i społeczne jest dodatkowym atutem.

I co się dziwić, że tzw. "przeciętny Kowalski" jest głupi jak taczka i zagubiony w świecie, jak drops za podszewką? Skoro ludzie, których zawodem jest informowanie dbają głównie o to, by żadna istotna informacja nie przebiła się do jego świadomości i aby żył w matriksie zaprogramowanym przez nadzorców niewolników, jakimi są nadzorcy dziennikarzy?

Polacy nie są głupi. Są nieustannie i skutecznie ogłupiani, trzymani pod medialną narkozą. Kiedyś, za pierwszego prlu społeczeństwo było trzymane za gębę przez SB, MO i ZOMO. Nastąpił jednak pewien "postęp". Dzisiaj te rolę spełniają media, śledzące każdy krok opozycji i pałujące publicznie ludzi niewygodnych dla reżimu.

Kiedyś wzywano do palenia komitetów. Dzisiaj należałoby puścić z dymem redakcje.

2011-09-25

Samopodpalenie i powszechna obłuda

Człowiek stracił pracę. Komornik zajął mu to i owo. Człowiek zaczął pisać listy, żaląc się na swoją krzywdę - do premiera, do polityków. Nic nie wiem o tym, czy usiłował zaangażować media, choćby lokalne, czy zwrócił się do prawników - skoro potraktowano go tak jawnie niesprawiedliwie i niezgodnie z prawem, to przypuszczam, że dałoby się znaleźć prawnika, który chciałby się na tak spektakularnej sprawie wypromować.

Człowiek jednak postanowił inaczej. Wziął rozpuszczalnik, oblał się nim i podpalił pod URM, zostawiając list, w którym opisał bezduszność polityków i ich brak zainteresowania swoją historią.

No i zaczął się wielki show. Ze wszystkich stron padają obłudne apele, by nie wykorzystywać tragedii człowieka i jego rodziny w bieżącej walce politycznej o żłób, bo, prawda, wybory tuż-tuż. Że dziennikarze powinni zainteresować się sprawą, i owszem, wyjaśnić wszelkie niuanse, ale politycy niech sobie dadzą siana, bo nie uchodzi, bo to nie jest comme il faut, żeby włączać ten akt samopodpalenia w nurt wyborczej kampanii.

Wszystko to podawane jest w oparach współczucia dla nieszczęsnego człowieka, każdy życzy mu wyjścia z tego okropnego stanu i głośniej lub ciszej wyraża nadzieje, że spotka go jakieś zadośćuczynienie wyrządzonych krzywd. Nie spotkałem się dotąd z opinią, że człowiek, jeśli przeżyje, powinien przede wszystkim trafić pod opiekę psychiatrów...

Ano tak, moi mili - psychiatrów. U każdego zdrowego psychicznie człowieka najsilniejszym instynktem jest instynkt przetrwania. I nie chce być inaczej. Człowiek, który się targa na życie, a zwłaszcza w spektakularny sposób - nie jest całkiem zdrów na umyśle. I nie jest to depresja, którą i tak wielu ludzi nie uważa za chorobę tylko stan ducha. Ludzie w depresji raczej nie piszą listów do władz i nie urządzają spektakli całopalenia na oczach całego kraju. Ludzie w depresji odchodzą po cichu, dzień po dniu ograniczając swoje kontakty ze światem.

Wiem, spotkam się z ripostą typu "a Siwiec?". Człowiek, który zaprotestował przeciwko agresji UW na Czechosłowację paląc się publicznie? Też był psychiczny? Taki bohater? Owszem, był. Przynajmniej moim zdaniem, bo dla mnie bohaterstwem jest życie, a śmierć przez samobójstwo - kapitulacją. Czy to znaczy, że ich protest był pozbawiony sensu, nie miał racji? Ależ miał, obydwaj mieli - i Siwiec i ów człowiek pod URM.

Komuna była zła, interwencja w Czechosłowacji była tego zła emanacją. Urzędy w Polsce są złe, niekompetentne, niszczą ludzi w niesprawiedliwy, okrutny i głupi sposób. Nie wiem, jak wy, ale ja znam paru ludzi zniszczonych bez litości przez absurdalne prawo, przez "układy", przez urzędowe procedury tak dalekie od zdrowego rozsądku i sprawiedliwości, jak Ziemia od Księżyca. Gdyby normą w tym wypadku było samobójstwo, nasz kraj liczyłby znacznie mniej obywateli.

I to jest zadanie dla polityków, dla dziennikarzy. Nie użalanie się lub pomijanie milczeniem aktu pojedynczego, chorego psychicznie człowieka, tylko dobranie się do tyłka chorym urzędom, choremu prawu, chorym procedurom. Jeżeli nic się w tym bajzlu nie zmieni, to akt samopodpalenia pójdzie na marne i zniknie w natłoku innych "njusów", typu Doda bez majtek na festiwalu, kobieta z brodą, cielę z dwiema głowami.

Ale coś mi mówi, że nic z tego nie będzie, poza frazesami z ust polityków i dobrą wierszówką dla dziennikarzy. Od czasu do czasu najsłabsi psychicznie ludzie zmieleni przez idiotyczny i nieludzki system popełnią samobójstwo, czasem trafiając dzięki temu na nagłówki gazet i do przemówień polityków, a sedno pozostanie nienaruszone. Trochę żalu, trochę wzniosłych obłudnych słów i tyle. Urzędy dalej będą mielić ludzi, tysiące tragedii pozostanie w cieniu. Bo tak wygodniej, a w ogóle who cares, skoro diety i pensje są jeszcze wypłacane?

2011-09-22

2011-09-20

PO: Zrobimy więcej

Cóż... Shit happens.



__________________________________________________________________________


PO powróci w kampanii:


PO nadal robi


oraz w kampanii:


PO robi jeszcze więcej

2011-09-16

Skąd się biorą lemingi?

Od kilku lat socjolodzy, dziennikarze, blogerzy i komentatorzy nie mogą jednoznacznie określić i zgodzić się co do tego, skąd w Polsce biorą się wyborcy szczególnie tępi, podatni na propagandę, odrzucający samodzielne myślenie o otaczającym ich świecie na rzecz gotowych, nijak nie przystających do realiów życia propagandowych sloganów.

Ta grupa wyborców, niezwykle liczna, dorobiła się miana "lemingi", od sympatycznych skądinąd gryzoni, które raz na jakiś czas dostają amoku i równie masowo, co bezmyślnie topią się w oceanie. Ludzki leming, w odróżnieniu od gryzonia, w amoku tkwi nieustannie, a raz na jakiś czas funduje zgrozę wszystkim swoim współplemieńcom przy okazji wyborów.

Leminga polskiego charakteryzuje - poza totalnym brakiem myślenia - emocjonalne rozpięcie pomiędzy bezkrytycznym uwielbieniem dla rządów Donalda Tuska, a irracjonalną nienawiścią do Jarosława Kaczyńskiego. Skrajnym przypadkiem tej postawy jest wielokrotnie spotykane przeze mnie na różnych forach internetowych stwierdzenie, że lepiej być nędzarzem za Tuska, niż bogaczem za Kaczyńskiego.

Lemingi od czasu do czasu "chowają babci dowód", deklarują masowo zakupy w "Biedronce" na złość Kaczorowi, przyłączają się do najgłupszych możliwych "akcji" na fejsbuku itp. itd. A uczeni w piśmie ludzie usiłują nakreślić portret leminga wyborcy, szukjąc go a to w wielkich miastach, a to wśród seryjnie produkowanych na dziwnych uczelniach ćwierćinteligentów, a to wśród zapracowanych na śmierć japiszonów, a to wśród zakompleksionych, wiejskich aspirantów do "wielkomiejskości" i europejskości...

Tymczasem rzecz jest o wiele prostsza, acz w backgroundzie czai się mizerna jakość polskich szkół, polskich elit i tzw. "autorytetów". Istota rzeczy jednak jest prostsza, niż wydawać by się mogło uczonym analitykom od nauk społecznych, a wyłożył ją poeta. Tak, poeta, ów kochanek Muz! W przebłysku geniuszu odpowiedzi na zawarte w tytule notki pytanie udzielił Julian Tuwim:

Spotkali się w święto o piątej przed kinem
Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem.

Tutejsza idiotko! - rzekł kretyn miejscowy -
Czy pragniesz pójść ze mną na film przebojowy?

Miejscowa kretynka odrzekła - Z ochotą,
Albowiem cię kocham, tutejszy idioto.

Więc kretyn miejscowy uśmiechnął się słodko
I poszedł do kina z tutejsza idiotką.

Na miłym macaniu spłynęła godzinka
I była szczęśliwa miejscowa kretynka.

Aż wreszcie szepnęła: - kretynie tutejszy!
Ten film, mam wrażenie, jest coraz nudniejszy.

Więc poszli na sznycel, na melbę, na winko,
Miejscowy idiota z tutejszą kretynką.

Następnie się zwarli w uścisku zmysłowym
Tutejsza idiotka z kretynem miejscowym.

W ten sposób dorobią się córki lub syna:
Idioty, idiotki, kretynki, kretyna.

By znowu się mogli spotykać przed kinem
Tutejsza idiotka z miejscowym kretynem.


No właśnie. Produkcja trwa, choć podobno ostatnio zanotowano spadek...
W ramach bonusu - Grzegorz Turnau:

Plakaty, aniołki, miotły i tramwaje



Moherowie babcie z PiS-u mają przewagę liczebną, ale laski związane z PO biją je na głowę doświadczeniem i sprytem... Czy któraś z tych moherek przeżyłaby cztery lata na jednym dorszu za 6,50 + VAT? Czy przekopałaby w parę dni las i bagno na metr głęboko? Czy potrafiłaby pojechać tramwajem pod prąd bez prądu? A może któraś już rządziła i umiała tak rozp... rozbudować Stolicę? Na pewno żadna nie miała też rozbieranej sesji dla "Super Expressu", bo to zacofane moherki są!

2011-09-14

Szatan z "Bravo Girl" i biedny Kazik

Lektura mediów wszelakich zniechęca nawet do czytania, o pisaniu nie wspominając. Ale pewne rzeczy są śmieszne w odróżnieniu od przeciętnej, potwornej nudy, zatem przełamuję niechęć i sięgam po klawiaturę. Cóż, kwadrans z życia wyjęty, ale niech tam.

Pierwszy ze śmiesznych wątków, jakimi żyje gawiedź, to niejaki Nergal w TVP. Podobno od reakcji Kościoła i środowisk ludzi wierzących na tę zniewagę zależy dalszy los chrześcijaństwa w umęczonej Najjaśniejszej, a kto wie - może i na całym świecie. Podobno tak zawyrokował red. Lisiecki, a wielu komentatorów się z tym zgadza. Nosz ludzie... Jeszcze trochę takich głupot, a poza Wałęsą, który twierdzi, iż sam (no, trochę mu Danuśka pomagała...) obalił komunizm, wykreujecie gostka, który będzie głosił, iż sam obalił chrześcijaństwo...

A kim jest ów Nergal? Satanistą? Śmiech na sali. Koło satanisty to on nawet nie stał. Misio maluje sobie gębę, robi "straszne" miny wywołujące lęki u czterolatków, pisze teksty na poziomie literackim o wiele niższym, niż większość wierszyków w dworcowych kiblach i udaje, że umie grać na gitarze. Aha - i jeszcze podarł książkę. A poza tym jest "gwiazdą" tabloidów, idolem garstki matołków i wypromował się krótkim związkiem z różową landrynką, czyli Dodą - idolką dziewcząt z podstawówki i młodszych klas gimnazjum. Widziałem jakieś dwa lata temu tę parę na spacerze w Sopocie, już po zmroku. Nic strasznego, rzec można chłopak i dziewczyna jak miliony innych, w normalnych ciuchach, za rączkę. Ani jedno, ani drugie nie miało w sobie nic ze scenicznego image'u. Ot, Doda i Nergal "po pracy". Ani zeń satanista pożerający dzieci, ani z niej różowa Barbie epatująca głupawym końskim śmiechem.

Ten "satanizm", ta "dziwkowatośc" to są - mniejsza o to, czy mądre, czy głupie; ważne, że dochodowe - kreacje dla gawiedzi i tabloidów. Głupki kupują te wizerunki, ale dlaczego robią to, zdawałoby się, inteligentni ludzie? Nergal to licha popkultura i nic więcej. Znalazł sobie niszę i się w niej usadowił. Na koncercie, w wywiadzie, przed obiektywem napina się i udaje zombie, ale tak naprawdę to tylko plastikowy produkt mediów, robiący w szołbiznesie na odcinku "młot na katoli".

Czy zatem jest sens tak "serioznie" protestować przeciwko temu, że komercyjny program będzie miał jurora ze świata komerchy, acz z jej specyficznej półki? Moim zdaniem - nie. Że to publiczna TV? A od kiedy ona jest publiczna? Tak ona jest publiczna, jak państwowa francuska firma telekomunikacyjna jest polska i w dodatku prywatna, SA. TVP zawsze była państwowo-partyjna, a od czasów komercjalizacji mediów stała się jak najbardziej komercyjna. Jej jedyną misją jest mieć wyższe słupki oglądalności, niż konkurencja i wyczesać więcej kasy od reklamodawców. Kazania na temat "misyjności" TVP to zwykłe zaklinanie deszczu, a poza tym nie jest to najważniejszy polski problem, niestety...

A że Nergal podarł Biblię? Ludzie, ten "szatan" z kolorowych pisemek podarł książkę. Książkę. To nie jest Słowo Boże, jak obraz Chrystusa nie jest Bożym Synem, tylko obrazem. Idioci i totalitaryści od zawsze niszczyli książki, palili je na stosach, skazywali na przemiał... Facet wykonał ten śmieszny i żałosny gest, bo doskonale wiedział, że dzięki temu z dnia na dzień wyjdzie z niebytu i stanie się "gwiazdą". I tak też się stało. Znaleźli się "oburzeni i obrażeni", którzy też zawalczyli o swoje pięć minut w mediach i pooooszło... Jak to powiedział Żorż Ponimirski: "Sami wywindowaliście to bydlę na piedestał". I jak widzę - "promocja" Nergala trwa dalej...

***


Biedny Kazik. Parę miesięcy temu przyznał w jakimś wywiadzie, że wkurza go Platforma, że za PiS-u żyło mu się lepiej, a ś.p. Lech Kaczyński był najlepszym prezydentem Polski w minionym dwudziestoleciu, a teraz wywleczono tę wypowiedź i natychmiast zawieszono Kazika na sztandarach... Jeszcze trochę tej idiotycznej euforii, a dowiem się, że Kaczyński zamierza dać mu "jedynkę" w Warszawie...

Drugi raz apeluję - ludzie, ogarnijcie się! Kazik i owszem - dokonał czegoś, na co niewielu stać - pokonał dysonans poznawczy, przyznał, że dał się zmanipulować i wyszedł na idiotę. To rzadka rzecz, wymagająca sporej cywilnej odwagi, dystansu do siebie i zwyczajnej przyzwoitości. Aż tyle i tylko tyle. Nie róbcie więc zeń "pisowca", bo tego nie powiedział, tak się nie określił. Kazik zawsze był sobą, mocno niezależnym indywidualistą i niech tak zostanie.

Robienie z Kazika "pisowca" jest równie zabawne, jak robienie z Nergala "satanisty". Mnie jest zupełnie obojętne, czy Kazik pójdzie na wybory, czy nie, a jak pójdzie, to na kogo zagłosuje. Jest dorosłym, wolnym facetem i może robić to, co uważa za stosowne. Tak czy siak - nie będzie mu łatwo w tzw. "środowisku", bo już "skontrowano" jego opinię wyciągniętym z szafy Lipińskim, a co głupsi fani zamierzają palić jego płyty. Krótko mówiąc - idioci są po obu stronach polskich podziałów. Nie dajmy się zwariować.

2011-09-06

Mała zagadka muzyczna :)

Polityka jest nudna, jak psia dupa, zatem dla odmiany mała zagadka muzyczna, którą dedykuję isztar (która jest muzykiem) i telokowi, który muzykę kocha i jest blogerskim didżejem :)

Pytanie brzmi: Kto gra, co gra, kiedy i gdzie (czyli co to za koncert, innymi słowy)? :)



Ja się na jakiś czas odcinam od blogowania, zatem spoko, jest czas na rozwiązanie tej dość prostej zagadki :)

Spot wyborczy PO. 4 lata później...

2011-09-05

Bolec o kampanii wyborczej PJN

Znany szołmen Marek Migalski pochwalił się dzisiaj hasłem wyborczym swojej kanapy:

"Wszystko jest możliwe" – tak brzmi nasze hasło wyborcze w kampanii internetowej. I rzeczywiście – jesteśmy przekonani, że wszystko, co dobre, jest w Polsce możliwe. Możliwe są czyste dworce i punktualne pociągi, możliwe są autostrady budowane na czas i sprawna służba zdrowia. Możliwe też jest tanie i dobrze zarządzane państwo, niższe podatki i sprawne sądownictwo. Możliwe jest także prowadzenie polityki zagranicznej, która nie będzie ciągłym pohukiwaniem na naszych partnerów, ale nie będzie jednocześnie jedynie nadstawianiem im ramienia do poklepywania.

O komentarz poprosiliśmy "Bolca":

Gdyby wybory mogły cokolwiek zmienić, zostałyby zakazane

...jak głosi pewne anglosaskie powiedzenie (diabli wiedzą, kto to pierwszy powiedział; jakiś anonim i w języku angielskim, tylko to jest pewne). I ja się z tym zgadzam, osobliwie, kiedy patrzę na polską politykę.

Polska scena polityczna jest dokumentnie zabetonowana przez niedorzeczną ordynację, zaś przeciętny polski wyborca działa i podejmuje decyzje właściwie tylko na podstawie emocji, co stwarza pole do popisu dla propagandy. A zważywszy, że media w II prlu praktycznie realizują koncepcję mediów z czasów Urbana, to mamy to, co mamy.

Bo co mogą zmienić najbliższe wybory?

Jeśli wygra Platforma Obywatelska, zadłużanie kraju i finansowa degradacja obywateli będzie postępować nadal, a tzw. społeczeństwo nic nie będzie sobie robić z kolejnych afer różnych Zbychów, Mirów i Rychów, ani np. z okradania funduszy emerytalnych. Dokładnie tak, jak nie robi sobie z tego nic już teraz. A jeśli uda się całkiem zakneblować opozycję i przy pomocy np, "rozgrzanych sądów" wyeliminować PiS z przestrzeni publicznej, nastanie wymarzony przez wielu powrót do "dobrobytu gierkowskiego" z prlowskim "jakoś to będzie", "jak się da, to się zrobi", "kto nie kombinuje, ten nie ma". Bo nie oszukujmy się - jedyną opozycją dla obecnego układu rządzącego jest PiS, a nie SLD, o kozetkach typu PJN nie wspominając. Krótko mówiąc - po zwycięstwie PO nastąpi "dalsze umacnianie i rozwijanie" tego syfu, który jest nazywany polską polityką.

Jeśli wygra PiS, nawet miażdżąco, to i tak nic się nie zmieni. Też będzie powrót, aczkolwiek nie do czasów gierkowskich, a do lat 2005-2007, z tym, że tym razem nie potrwa to dwa lata. Tym razem prezydent nie będzie "hamulcowym" dla jedynie słusznych ustaw, tylko jedynym obrońcą przed kaczyzmem-faszyzmem. Żadne afery i niekompetentne działania rządów PO nie zostaną rozliczone, bo sądy nagle wychłódną i oczywiście cały świat zacznie się z nas śmiać, o czym skwapliwie doniosą "niezależne" media. W dodatku burdel w finansach państwowych i nadchodzący ponoć kryzys tym łatwiej zmiotą PiS ze stołka, że "niezależne" media z łatwością wmówią masom, że to wszystko wina partii Kaczyńskiego. Bo jest jedna, istotna różnica pomiędzy społeczeństwem polskim lat 80-tych ubiegłego wieku, a obecnym - wówczas tylko garstka frajerów wierzyła mediom i ich zapewnieniom, że "nie ma alternatywy dla ludowej Polski". Teraz wierzą miliony cymbałów, nie potrafiących zinterpretować prognozy pogody, jeśli na mapie nie ma narysowanego słoneczka, chmurki albo piorunka.

Krótko mówiąc - Polska jest skazana w obecnym układzie na pogłębiającą się "bananowość". Dopóki gawiedzi wystarczą seriale, tańce z gwiazdkami, a w miarę znośna rata kredytu pozwoli przeżyć do najbliższej wypłaty, dopóty nic się nie zmieni. Miliony idiotów nadal będą żyć marzeniem, że przy odrobinie fartu zostaną gwiazdami reklamy za parę baniek, albo przynajmniej wejdą na okładki bulwarówek jako zwycięzcy konkursu w staniu na głowie. Albo dzięki darciu Biblii lub sikaniu do zniczy. Tych, którzy mają inną koncepcję na życie i na Polskę, jest zwyczajnie za mało.

Czyli co? Pozamiatane na wieki wieków amen? Tego nikt nie może wiedzieć, dlatego nie będę się silił na odpowiedź. Może - powtarzam: może ten cały zabetonowany układ paść pod wpływem jakiejś zewnętrznej zawieruchy, typu zadyma na skalę europejską, a być może, że wcześniej pęknie coś na naszym podwórku. Do tego nie trzeba "demokratycznej większości" - wystarczy dość liczna grupa niezadowolonych, lub naprawdę wkurzonych. Może też dojść do walki buldogów pod dywanem i to będzie zapalnikiem. Może. Osobiście niewiele mam przeciw jakiejś niewielkiej, krwawej rewolucji z jej typowymi atrybutami, jak szafot albo zwykłe wieszanie na latarniach. Bo pudrowanie wrzodu na dłuższą metę się nie sprawdzi i wrzód albo sam pęknie, albo trzeba go będzie przeciąć. Poleje się przy tym z pewnością trochę ropy i krwi, ale cóż z tego, jeśli organizm wróci do zdrowia?

2011-09-04

Prywatna Liga Krauzego, czyli paranoja jest gruba

W "dzikim kraju", czyli II prlu (nazwa handlowa: III RP), doszło do kolejnej paranoi w tzw. biały dzień. Oto Prywatna Liga Krauzego (nazwa handlowa: Polska Liga Koszykówki), której głównym udziałowcem jest PZKosz, którego z kolei największym płatnikiem jest znany wszystkim pan Ryszard Krauze, zwolniła z I rundy rozgrywek o mistrzostwo Polski GKK Arka S.A. (nazwa handlowa: Asseco Prokom Gdynia), drużynę aktualnego mistrza Polski, przypadkiem należącą również do mesje Krauzego.

Tę kontrowersyjną decyzję usprawiedliwiono, rzecz jasna, dobrem polskiej koszykówki, aczkolwiek, "wicie rozumicie, som plusy i minusy, ale plusy przeważyły". No ba - plusy są dla pana Krauzego, minusy dla polskiej koszykówki, ale kto by się tam przejmował niegdyś bardzo popularną dyscypliną sportu, skoro nawet teraz, będąc w medialnym zaniku i tak zapewnia działaczom godziwy szmal...

Ponieważ większość znanych mi entuzjastów sportu woli grę wymyśloną na pastwisku od gry wymyślonej na uniwersytecie i nie bardzo kojarzy, o co chodzi - parę słów wyjaśnienia. Rozgrywki ekstraklasy koszykarzy organizuje PLK. W nadchodzącym sezonie liga będzie liczyła 14 klubów, czyli o dwa więcej, niż w sezonie ubiegłym. Po paru latach wrócił do ekstraklasy absolutny rekordzista w ilości trofeów, czyli Śląsk Wrocław, zarżnięty parę lat temu przez "układ wrocławski".

Polskie kluby koszykówki są dość biedne, jako, że trudno o hojnych sponsorów w sporcie, zmarginalizowanym przez debilne zarządy. Wyjątkiem jest Asseco Prokom pana Krauzego, którego budżet wynosi mniej więcej połowę budżetu pozostałych klubów ligi łącznie. Prokom gra też w Eurolidze (gdzie na ogół zbiera baty) a także - i tu uwaga - w tzw. Lidze VTB. Cóż to za twór? Otóż to całkiem prywatna liga sponsorowana przez ruski bank VTB, w założeniu skupiająca najlepsze kluby z obszaru byłego imperium sowieckiego. Twór ten nie jest uznawany przez oficjalne organizacje koszykarskie, jak FIBA czy ULEB, ale o to mniejsza, gdy można zgarnąć kaskę w igrzyskach zafundowanych przez ruską oligarchię. Ot, taka liga bywszego Sojuza, gdzie jest zero ideologii, a sporo kasy.

Już w zeszłym sezonie mesje Krauze chciał olać rozgrywki o mistrzostwo Polski (nie całkiem, bo w play offach APG chciał zagrać jak najbardziej), ale Liga się postawiła i nic z tego nie wyszło. Prokom grał część meczów trzecim składem, zbierając bęcki choćby od beniaminka, najlepszy płatnik był wkurzony, bo w Eurolidze i VTB też nie szło, zatem w tym roku bardziej nacisnął na Ligę pod nowym zarządem i trach - smród się rozszedł, choć puszczenie bąka zaplanowano cichaczem na weekend.

Mała dygresja - wyobraźcie sobie, drodzy miłośnicy piłki kopanej, że np. jakiś szejk ma kaprys zrobić "ligę" najlepszych drużyn z obszarów, na których kiedyś rządzili Arabowie i w związku z tym hiszpańska federacja zwalnia Barcelonę z I rundy rozgrywek o mistrzostwo Hiszpanii... Niech sobie chłopaki dorobią parę petrodolarów bo i tak są najlepsi w kraju, to co się będą pieprzyć i grać z jakimiś cieniasami z Majorki. Wyobrażacie to sobie?

A tak jest w II prlu w koszykówce. Wielki powrót Śląska miał odbyć się już w pierwszej kolejce, w Hali Stulecia, ale Śląsk będzie pierwszą rundę pauzował, bo jaśnie Asseco Prokom nie ma życzenia grać. "Cieszą się" zapewne kibice Śląska, "cieszy" klub, bo "wyprzedał" wszystkie bilety na wielki mecz. Tak samo pewnie cieszą się kibice i kluby pozostałych beniaminków, czyli AZS Politechnika Warszawa i ŁKS Łódź... Na pewno zainteresowanie mediów i sponsorów taką śmieszną ligą wzrośnie, no nie? A mesje Krauze, zwany "grubym Rychem" oszczędzi trochę kasy na wyjazdach, hotelach, pensjach itp., "zmarnowanych" na polską ligę. Zaś może uda się zarobić trochę u Rusków. Same korzyści.

Ptaszki ćwierkają, że PZKosz dostał od Grubego Rycha dwie bańki, stąd ta przychylność władz. Niedużo, prawda? Byle ustawa kosztuje w tym dzikim kraju więcej, niż mistrzostwo Polski w koszykówce, bo do tego się to sprowadza. Od lat sędziowie są panu Krauze wielce przychylni, Związek takoż. W końcu najlepszy płatnik. Nawet nasza reprezentacja gra w koszulkach z napisem POLSKA i PROKOM. To drugie - większą czcionką... Dopiero teraz na piersi zawodników wrócił orzełek, po paru latach wygnania. Ale to zasługa kibicowskiej akcji. Może i teraz kibice sprężą się i zrobią porządek? Hmmmm... Gdy chodzi o kasę, to nie jestem już tak pewny... A może zajmie się tym bajzlem minister sportu i prokuratura?

Na stronie Ministerstwa Sportu, w opisie ustawy, jest takie coś: Ustawa o sporcie wprowadza także odpowiedzialność karną za przestępstwa przeciwko zasadom rywalizacji sportowej. Mają one zapewnić prawidłowy przebieg rywalizacji sportowej, a w szczególności przestrzeganie zasad fair play. W przypadku przyjęcia korzyści majątkowej w zamian za nieuczciwe zachowanie mające wpływ na wynik sportowy będą groziły kary pozbawienia wolności do 8 lub 10 lat.

No właśnie. A panom: Jackowi Jakubowskiemu (Prezes Zarządu Polskiej Ligi Koszykówki S.A.), Grzegorzowi Bachańskiemu (Prezes Polskiego Związku Koszykówki) i Marcinowi Widomskiemu (Przewodniczący Rady Nadzorczej Polskiej Ligi Koszykówki S.A.), którzy podpisali się pod tą kuriozalną decyzją, wypada już podziękować. Kto by przypuszczał, że tak szybko przyjdzie zatęsknić za R. Ludwiczukiem...

2011-09-02

Krótki film po debatowaniu

A w zasadzie dwa krótkie filmiki, bo odbyły się dwie "debaty". Jedna w "zaprzyjaźnionej telewizji", a druga w "tej drugiej". A ja tak sobie myślę, że polskie kino, przynajmniej w części, jest skazane na ponadczasowość.




Płać Warsiawo, płać

Jeden z kolegów-blogerów rozdarł szaty nad zdzierstwem władz stołecznego miasta, które łupi swoich mieszkańców bez litości, okazując jednocześnie hojność w obdarowywaniu urzędasów premiami... Ach, co za "bul". I dobrze, ma boleć, jak pisze moja ulubiona blogerka.

Niedawno byłem na spotkaniu z Wojciechem Cejrowskim, na którym - obok mnóstwa innych ciekawych rzeczy, WC powiedział, że Warszawa to taki kompostownik Polski - zsyłamy tam wszelkie odpadki z całego kraju. Potwierdzam to, jako - przez jakiś czas - mieszkaniec stołecznego grodu. Tylu idiotów na metr kwadratowy, tylu chłopów i bab z zabitej dechami wsi, którzy z wioskowych przygłupów awansowali nagle do miana młodych, wykształconych z dużego miasta - nie znajdzie się nigdzie. Ach, te "wielkomiejskie" napinki, ten luz, ten fejsbuk, te szusy po galeriach, to "susi w susiarni", ta duma, że "my mama mnietro" i jesteśmy tacy "ełropejscy", że ho-ho! A ci, co przychodzą pod Krzyż na KP, to "robiom nam wiochem"...

Serce mi się kraje, bo dla mnie Warszawa to święte miasto, gdzie wszędzie człek stąpa po krwi Polaków, dla których honor, Bóg i Ojczyzna nie były ciemnogrodzkim frazesem... Tylu pięknych, szlachetnych ludzi, do których mogłem mówić "ciociu" lub "wuju" poległo na tych ulicach, których mapa jest dzisiaj zupełnie inna...

A teraz co? Mega wiocha, w której dominują debile, japiszony i absurdalna agresja, skierowana przeciw wszystkim, jak trafnie zauważył Zygmunt Miłoszewski w "Uwikłaniu". Bufonada przygłupa, oto wizytówka "sztolycy".

Żal tylko tych prawdziwych, coraz mniej licznych Warszawiaków, od pokoleń niosących w genach niepokorne miasto. Rodzą się nowi, w większości z chama miastowi. Bo chłop ze wsi wyjść może, owszem, ale wieś z chłopa - nigdy.

Szkoda Warszawy, "warsiawiaków" - ani trochę.

2011-09-01

Jurek ogórek, kiełbasa i sznurek

Były marszałek sejmu i były aktywista ZChN-u, czyli Marek Jurek napisał był notkę o wczorajszym głosowaniu nad zmianami w obowiązującej ustawie tzw. "antyaborcyjnej". Cztery lata temu podobna kwestia (projekt zmiany konstytucji w sprawie ochrony życia poczętego), a w zasadzie upór Marka Jurka doprowadziła do osłabienia rządu Jarosława Kaczyńskiego, a w rezultacie przyspieszonych wyborów. Pan Jurek pryncypialnie zrezygnował z funkcji marszałka i wystąpił z PiS, jako partii "dwuznacznej moralnie", co nie przeszkodziło mu zawrzeć porozumienia z Romanem Giertychem i Januszem Korwin-Mikkem, który jest za legalizacją narkotyków i burdeli, a społeczną naukę KK, do której jest tak bardzo przywiązany Marek Jurek uważa za socjalistyczne brednie. Widocznie jednak niechęć obu w/w panów do PiS-u okazała się dostatecznym spoiwem.

I nic się chyba w tej materii do dziś nie zmieniło. Bo oto wczorajsze uwalenie projektu nie jest, zdaniem pana marszałka wynikiem tego, że PO i SLD solidarnie głosowały przeciw, tylko tego, że na sali zabrakło paru posłów PiS-u, chociaż wszyscy obecni parlamentarzyści tego ugrupowania byli "za".

No cóż, pamięć mam słoniową i pamiętam, że gdy w 1989 roku kontraktowy sejm wybierał na prezia Jaruzela, to też na sali zabrakło paru posłów OKP, w tym... pana Marka Jurka. I Jaruzel został wybrany jednym głosem. Rozumiem, że dla pana marszałka taki Jaruzel, czy "gruba kreska" to nic w porównaniu ze skrobanką, że nauka społeczna Kościoła milczy w temacie komunistycznych zbrodniarzy, ale to chyba trochę głupio zarzucać komuś coś, co ma się samemu na sumieniu?

Aliści jak patrzę na "kariery" niektórych byłych zetchaenowców, jak Marcinkiewicza, Niesiołowskiego, Libickich, to w zasadzie nic mnie nie jest w stanie zadziwić. Ich tropizm do konfitur, albo kiełbasy jest zdumiewający, jak na byłych przedstawicieli partii moralnych pryncypiów. I to ich w zasadzie odróżnia od Marka Jurka, który nie tak dawno miał wielki wpływ na polską politykę, ale sam się tego wpływu pozbawił i "w imię zasad" pośrednio zafundował Polakom powrót do prlu. Teraz ostał mu się jeno sznurek. Kiełbasa uciekła, Jurek do piekła.

2011-08-31

2011-08-08

Cyrk w budowie

Pamiętacie, o starsi czytelnicy w wieku przedemerytalnym, audycję 60 minut na godzinę z dawnej "trójki"? To dobrze. A pamiętacie taki jej element, jak skecze Jacka Fedorowicza pt. Dyrekcja cyrku w budowie, w których autor niemiłosiernie kpił z "propagandy sukcesu" i tego burdelu, jakim był prl przełomu lat 70/80? No właśnie, dobrze, że pamiętacie. Zatem przygotujcie się na "Powtórkę z rozrywki" (też był taki program, a jakże).

Oto Wydział Propagandy KC PZP... oooops...wróć! oto pijarowcy miłościwie panującej nam Polskiej Zjednoczonej Platformy Obywatelskiej rozpoczęli 5-go sierpnia kampanię buracza... wróć! kampanię reklamową pt. "Polska w budowie".

Jak głosi zapowiedź, w broszurach, spotach telewizyjnych, na własnej stronie internetowej oraz w mediach społecznościowych PO chce zaprezentować projekty modernizacyjne oraz inwestycje, które trwają we wszystkich regionach Polski. W ramach kampanii planowane jest wydanie siedemnastu broszur, odpowiadających poszczególnym województwom oraz stolicy, z informacjami o prowadzonych tam inwestycjach.

Będą to zarówno niewielkie, lokalne przedsięwzięcia, jak i te o znaczeniu ogólnokrajowym. No tak, sukces goni sukces, jak za Gierka Edwarda. Póki co, na jutubie zaprezentowano takie niebywałe, jak na spory, europejski kraj sukcesy, jak boisko Orlik w Lublinie oraz zmodernizowany szpital w Grudziądzu. Poza tym jest też zapora na Skawie w Świnnej Porębie koło Wadowic oraz obwodnica Kielc... Fedorowicz w swojej najlepszej formie nie sięgnął takich wyżyn groteski.

Program Partii programem Narodu! By żyło się lepiej! Albo chociaż przyjemniej haratało w gałę i umierało w czystym łóżku. Z helikopterem na dachu.

2011-08-06

Profil seryjnego samobójcy

Nie, w tytule nie ma przejęzyczenia. Ja wiem, że to dziwne, ale III RP, a dokładniej rzecz biorąc - II prl wytworzył specyficzny typ seryjnego samobójcy. Gdzieś tam w świecie, a nawet w naszym grajdołku trafia się czasem seryjny zabójca, ale seryjny samobójca jest wynalazkiem rodzimym, na naszą miarę i możliwości. Tym samobójcą pokazujemy światu, na co nas stać i nie jest to nasze ostatnie słowo :)

Co jest cechą wyróżniającą polskiego seryjnego samobójcę? Z pewnością jest on politykiem, człowiekiem związanym z władzą (byłą lub aktualną), ewentualnie gangsterem z politycznymi powiązaniami. Prawdopodobne jest również to, że jest podobny do prokuratora umarzającego dziwne sprawy "z braku dowodów", a także dziennikarza, który - mentalnie - jest pierwszy na miejscu zdarzenia i od razu wie wszystko. Niektórzy świadkowie twierdzą, że w rysach seryjnego samobójcy odnajdują podobieństwo do przedstawicieli Służby Więziennej, popularnie zwanej "klawiszami".

Inną charakterystyczną cechą polskiego seryjnego samobójcy jest to, że ma specyficzną wiedzę na tematy, które nie powinny być znane gawiedzi. W więzieniach gniją setki różnych gangsterów, ale samobójstwo popełniają jakoś ci, którzy mieli jakiś związek z polityką - np. bandzior o ksywce "Baranina". Tradycyjnie powiesił się w monitorowanej celi, co ponoć stało się bezpośrednią przyczyną rozwiązania specgrupy tajnej policji austriackiej EDOK. Ba! Nasi samobójcy potrafią nie takie rzeczy, jak obwiesić się w austriackim więzieniu...

Inni gangsterzy, związani z zalatującą na milę polityką tzw. "sprawą Olewnika", czyli Franiewski, Kościuk i Pazik również skutecznie się targnęli i również podczas pobytu za kratami. Cóż, depresja wywołana uwięzieniem często tak się kończy...

Ale nie tylko zapuszkowani gangsterzy popadają w depresję. Zdarza się to nawet "królom życia", jak np. Ireneusz Sekuła, w pewnych kręgach znany jako TW "Artur". Parokrotny poseł, były minister, biznesmen i szef Urzędu Ceł parę razy postrzelił się w brzuch, przy czym raz nie trafił. Mógł sobie oszczędzić bólu strzelając w potylicę, ale wcześniej stracił przytomność. Cóż, niezły był z niego biznesmen - pamiętam, jak kiedyś w wywiadzie powiedział, że rozkręcił firmę sprzedając starego "poloneza" i kupując za tę kasę samolot. Ech, miałem 10x lepsze fury, ale nie trafiłem na taką okazję z samolotem, bo też zostałbym chętnie przewoźnikiem powietrznym...

Czasem przyczyną, popychającą ludzi władzy do samobójstwa jest silny wstrząs psychiczny. Takiemu chyba uległ Grzegorz Michniewicz, Dyrektor Generalny Kancelarii Premiera Tuska, a wcześniej członek rady nadzorczej PKN Orlen i przez wiele lat Pełnomocnik Do Spraw Ochrony Informacji Niejawnych. W dniu, w którym z remontu w Samarze wrócił samolot TU-154, który potem anihilował się nad klepiskiem Siewiernyj, pan Michniewicz wziął i się obwiesił. Nagłe załamanie, bo jeszcze tego dnia cieszył się z rychłego spotkania z rodziną w Boże Narodzenie. No tak, ale ten dzień, to był 23 grudnia, tuż przed Wigilią, a wiadomo, że czas Świąt Bożego Narodzenia to okres podatny na samobójstwa.

Informacje niejawne są niebezpieczne z pewnością i silnie mieszają w psychice posiadacza takich informacji. Dowodem na to jest szyfrant Zielonka. Też się powiesił. Ciało, odnalezione po długim czasie zgniło niemal doszczętnie, ale wyciągi z banków pozostały nienaruszone. Z czego wniosek, że lepiej być wyciągiem, niż szyfrantem, dopuszczonym do najściślej strzeżonych informacji.

A teraz Andrzej Lepper. Twardziel, bokser i trybun ludowy, mający dziwnym trafem dostęp do szczegółowych informacji, kto, z kim, gdzie i o której godzinie robił mętne interesy (ciekawskich odsyłam do wypowiedzi Leppera z trybuny sejmowej w 2001 roku, podczas posiedzenia, na którym debatowano nad odwołaniem go z funkcji wicemarszałka sejmu).

Jeszcze przedwczoraj Andrzej Lepper snuł plany na przyszłość, żywił nadzieje, iż jego syn wyjdzie z poważnej choroby, a już wczoraj skorzystał z paska od spodni i powiesił się, przy czym w godzinę później przedstawiciel prokuratury pan Ślepokura stwierdził, że to było samobójstwo. Cóż, jak się trafi ziarno, to nie ma co zwlekać z konsumpcją, czyż nie?

Są takie oszołomy na tym świecie, jak np. Witold Gadowski, którzy zakładają, że cechą charakterystyczną seryjnego polskiego samobójcy jest to, iż nosi mundur, "który dotąd kojarzył się nam z bohaterami" [link]. Ja też się z tym poniekąd zgadzam, aczkolwiek sądzę, że ten mundur seryjny samobójca wkłada tylko na święta państwowe i resortowe. Ale tak czy siak, to kolejny rys do profilu naszego samobójcy.

Z drugiej zaś strony każda seria się kiedyś kończy. A jak twierdzą autorzy hitu "M*A*S*H" - suicide is painless / It brings on many changes...

W oczekiwaniu na te zmiany zapraszam do wysłuchania i obejrzenia fragmentu rzeczonego filmu:



P.S. Nawiasem pisząc, ten samobójca z filmu ma polskie korzenie - to kapitan Walter Kosciusko 'Painless Pole' Waldowski...

2011-08-05

A. Lepper nie żyje

Był obiektem niezliczonej ilości dowcipów, często prymitywnych, czasem błyskotliwych. Zasłynął jako "współczesny Robin Hood" akcjami z blokadami dróg, wysypywaniem importowanego zboża na tory, chłostą na komorniku, który pojawił się zlicytować zadłużonego rolnika.

Ostatnie lata jego życia, to z jednej strony niedoceniona IMHO działalność na stanowisku ministra rolnictwa, wicepremierostwo w koalicyjnym rządzie PiS-SO-LPR, seks-afera z udziałem pewnej pani, nie mogącej doliczyć się swoich dzieci i ich ojców.

Zresztą wszyscy to wiedzą, po co o tym pisać.

We wczesnych latach 90-tych poszedłem z ciekawości na spotkanie przedwyborcze z Andrzejem Lepperem i wdałem się tam w długą "pyskówkę" z późniejszym liderem chłopskiej partii. Jako zaprzysięgły wówczas "korwinista" z radością wyłapywałem wszelkie "socjalizmy" w poglądach Leppera i niemiłosiernie zeń szydziłem. Zresztą nigdy nie pozbyłem się dystansu do osoby szefa "Samoobrony". Dystansu, w którym przeważało poczucie wyższości zaprawione spora dozą ironii. Głupie, ale to prawda.

Z czasem, kiedy troszkę odszedłem od schematycznego, odlanego w sztywną formę ideologii, myślenia i mniej interesowało mnie to, "kto mówi", a więcej "co mówi", w pewnych kwestiach przyznawałem Lepperowi rację. Może nie zgadzałem się z receptami na poprawę pewnych sytuacji, jednak z diagnozami - i owszem.

A dzisiaj to już nie jest ważne. Andrzeja Leppera nie ma. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle dla polskiej polityki. Z pewnością był postacią barwną i nietuzinkową, jakkolwiek by nie oceniać jego politycznej działalności i kariery.

Szczere kondolencje dla rodziny i przyjaciół Zmarłego od kogoś, kto zdecydowanie nie był Jego zwolennikiem. Niech spoczywa w pokoju.

2011-08-01

Godzina "W"

Tramwajem jadę na wojnę, tramwajem z przedziałem: "nur für Deutsche",
Z pierwszosierpniowym potem na skroni, z zimnem lufy ViS-a w nogawce spodni.

Siekiera, motyka, piłka, szklanka,
biało-czerwona opaska moja - opaska na ramię powstańca.

W kieszeni strach, orzełek i tytoń w bibule,
Ja nie pękam, idę w śmierć ot tak - Na Krótką Koszulę.

Batalion "Zośka" Oi!
Batalion "Pięść" Oi!
Batalion "Miotła" Oi!
"Czata 49", "Parasol"!

I wyszedłeś jasny synku z czarną bronią w noc,
I poczułeś jak się jeży w dźwięku minut - zło.
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką,
Czy to była kula synku, czy to serce pękło?


Nam jedna szarża - do nieba wzwyż,
I jeden order - nad grobem krzyż
.

Lao Che - "Godzina W"

 

2011-07-30

Lista zbanowanych w S24

Maść na trolle i inne pożyteczne rady


Postanowiłem napisać tę użytkową i mam nadzieję, że pożyteczną notkę, zainspirowany rozmową pod moim wczorajszym wpisem, a konkretnie dygresją na temat trolli (bacy dziękuję za inspirację!).

Będzie zatem recepta na maść na trolle, a także parę innych spostrzeżeń, które mogą uczynić Salon24 miejscem o wiele przyjemniejszym, a na pewno dostarczą skromnej satysfakcji tym, którzy owe recepty zastosują. Postaram się, w miarę możliwości, unikać nicków, nazw i nazwisk, bo nie o konkretne osoby mi chodzi, tylko o pewne zjawiska i sytuacje.

O trollach jako takich nie ma co się rozpisywać. Są trolle bardzo prymitywne, przeszczepy z onetu, ale ich żywot w Salonie jest dość krótki, jako że jedyne, co taki najprymitywniejszy troll potrafi, to naubliżać adwersarzowi, często dość niewybrednie, w związku z czym dość szybko zostaje odstrzelony przez gajowego, czyli moderatora. Nie ma co się takimi zajmować, aliści taki troll czasem dość szybko ewoluuje i zagnieżdża się na dłużej. Najczęściej w nowej skórze, czyli pod innym nickiem.

Istotą egzystencji trolla jest rozbijanie dyskusji, spychanie jej na inne tory, skupianie uwagi komentatorów na sobie, a jeśli się uda - takie wnerwienie kogoś, żeby ów nerwus został "zwinięty" przez Administrację za używanie słów nieparlamentarnych. Na wszelki wypadek troll składa jeszcze donos do moderatorów. Kiedy to się uda, troll triumfuje i często chwali się swoim sukcesem przed innymi trollami w jednym z dość niestety licznych w S24 toi-toi.

Najsprytniejsze trolle bardzo dbają, aby nie naruszyć regulaminu, nie używać obelg w stosunku do rozmówców, nie wrzucać komentów będących jednozdaniowymi wklejkami z bogatego arsenału wkurzających zagrywek, jakimi dysponują wszystkie trolle, zwłaszcza te najgłupsze. Nie, taki troll wkleja sążniste teksty, czasem pełne cytatów z propagandowej bibuły, często niezbyt związane z tematem komentowanej notki, ale o to mniejsza. Zazwyczaj, o ile jakiś naiwniak nie chwyci haczyka i nie zacznie "prostować" ewidentnych przekłamań z wrzutki trolla, inicjując tym samym zamulającą dyskusję, to przynajmniej troll "rozrobi" dialog "pod kreską" ściągając na siebie niepochlebne komentarze. A potem to już z górki i tak czy siak - śledzenie dyskusji pod taką notką staje się męczące.

Jak sobie z tym radzić? Potrzebne są dwie rzeczy: konsekwencja i zimna krew. To są główne składniki nie tylko maści na trolle, ale i innych mikstur, o których będzie mowa dalej.

Od dawien dawna wiadomo, że najskuteczniejszym sposobem na trolla jest zagłodzić go. Zagłodzenie powinno odbywać się na dwóch płaszczyznach - odcięcia od żerowiska i nie dokarmiania gdzie indziej, a zwłaszcza w norze trolla, o ile takową posiada.

Pierwszy sposób mogą zastosować jedynie blogerzy, drugi - i blogerzy i komentatorzy.
Blogerzy powinni zwyczajnie banować trolle na swoim terenie. Ja robię to nawet profilaktycznie, nie czekając, aż jakiś osobnik wlezie mi do bloga i napaskudzi. Pomocny jest w tym skrypt Jasia Słupskiego - followa, który umożliwia zablokowanie każdego indywiduum nawet poza własnym blogiem. Zapewniam was, że postawienie takiego "elektrycznego pastucha" jest o wiele przyjemniejsze, niż nawrzucanie trollowi w komentarzu. Jemu akurat to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. Troll żywi się waszą złością, jak ambrozją. Dyskusja zostaje sprowadzona do zapasów w błocie, a przy odrobinie fartu spadną na was kary administracyjne.

"Ale gdzie tu przyjemność?" - pytacie? Ano wyobraźcie sobie, że ten blog to sympatyczna komnata z kominkiem, przy którym siedzimy sobie i gadamy, szydząc na przykład z idoli trolla. Albo przekazujemy sobie interesujące informacje. Cokolwiek. A troll stoi na zewnątrz i ogryza pazury w bezsilnej złości, bo tak bardzo chciałby wpaść do środka i namieszać, sprowokować, zmącić rozmowę, puścić bąka... A tu kicha. Door selection :) Bardzo sfrustrowany troll idzie do toi-toia wyżalić się innym trollom na wasz "faszyzm", "cenzurę", "brak argumentów" itp. dyrdymałki. Tak bywa, serio serio.

I tu w grę wchodzi konsekwencja i zimna krew. Pod żadnym pozorem, o ile natrafilibyście na te gorzkie żale, nie należy się do trolla odzywać. Nawet gdyby plótł na wasz temat niestworzone brednie, gotujące krew w żyłach. Policzcie powoli do dziesięciu, włączcie relaksującą muzę, zróbcie cokolwiek, ale nie dajcie się wciągnąć w tę pułapkę. Bo to pułapka - troll usiłuje wyciągnąć was z domu i zaatakować na swoim bagnie. Jakakolwiek wasza reakcja to pasza dla tego bydlęcia. Konsekwentnie olewajcie i zachowujcie zimną krew. Unikajcie nawet pokusy, aby u siebie, w swoim blogu, skomentować męki trolla. Jakakolwiek nawet wzmianka dodaje mu życia i nadziei, że jednak coś znaczy.

Zasada nie dokarmiania trolli powinna być stosowana bezwzględnie przez komentatorów, którzy - nie posiadając własnego bloga - z reguły zwiedzają znacznie większą ilość zakątków S24, niż blogerzy. To jest dla trolli o wiele bardziej zabójcze, niż bany w ulubionych żerowiskach, choć gdyby wszyscy (ideał nie do osiągnięcia) blokowali trolle, byłaby to sama w sobie zagłada, bo ograniczyłaby działalność trolli jedynie do toi-toiów. A trolle nie żywią się tekstami wydalanymi przez inne trolle. Skazane na własne towarzystwo - wymierają.

Dlatego też - banujcie bez litości, koledzy blogerzy! Jakkolwiek trolle nie będą za to na was ujadać - banujcie! Nie ma co się przejmować wyciem kundli za oknem. Będą was nazywać cenzorami, komuną, czymkolwiek plugawym - olejcie to. Wolność nie jest dla bydląt. I nie dajcie się sprowokować do kontaktu poza waszym blogiem. Powściągajcie emocje, miejcie na uwadze Kodeks Boziewicza, w myśl którego osoba bez zdolności honorowej nie może was obrazić. Zanim dacie upust złości na trolla i napiszecie jakiś komentarz, pomyślcie, jak wkurzony i zawiedziony będzie troll brakiem waszej reakcji. Jak będzie się ciskał, miotał i wył z głodu :)

***


Inne zagadnienie, które chciałbym tu poruszyć, to rozmaite, beznadziejne blogi, które od czasu do czasu denerwują wielu z was swoją ekspozycja na Stronie Głównej. Absurdalne są zarzuty wobec Administracji, że "promuje" szmirę, że wyróżnia autorów, którzy nawet nie silą się na skromny udział w dyskusji pod własną notką. Nawet tak spokojny i łagodny człowiek, jak telok, daje się wyprowadzić z równowagi. Jakiś tam poseł, na szczęście już wkrótce były poseł, który wrzuci beznadziejny bełkot, powielony wszędzie, gdzie tylko się da, jest dla administracji "pewniakiem", który dostarczy mnóstwa odsłon i komentarzy wkurzonych userów. Albo inny gościu, który z piwosza przepoczwarzył się w pustą beczkę po piwie - jego żałosna, monotematyczna bazgranina zapewnia stały mniej więcej poziom oburzonych, napastliwych i złośliwych komentarzy. Albo "kontrowersyjny" bloger, bawiący się świetnie plugawieniem tego, co dla znacznej części salonowej braci ma jakąś wartość. Też jest ponoć eksponowany przez "złą administrację". Ale administracja jest w porządku - robi to, co powinna. Jeżeli takie śmieci gwarantują klikalność, to po co tracić czas na wyszukiwanie wartościowych tekstów, skoro wiadomo, że takie "kontrowersyjne" gwarantują sukces?

To nie administracja promuje miernoty. To, mówiąc słowami Żorża Ponimirskiego, "wy windujecie to bydlę na piedestał". Zatem znowu: chcecie lepszego Salonu? Z lepszymi tekstami na wystawie? Ignorujcie badziewie, choćby nie wiem jak świerzbiały ręce nad klawiaturą. Da się to zrobić, a przynajmniej mnie się udało :)

***


I jeszcze jedna rzecz, na koniec. Paru z nas od czasu do czasu "dedykuje" notki szczególnie przez się nielubianym autorom. Pracowicie zbiera i wkleja cytaty, prostuje brednie i ewidentne kłamstwa, piętnuje chamstwo. Szkoda czasu. Do obiektu waszej twórczości i tak nic nie dotrze, a tylko sprawicie mu tym satysfakcję i ożywicie hordę trolli. A w pewnych wypadkach będę widział wasze notki w kolorze żółtym lub czerwonym. Chcecie przestrzec innych, nowych użytkowników? Ależ każdy, kto ma odrobinę mózgu w głowie błyskawicznie zorientuje się sam, że ów pan to w gruncie rzeczy rasista, ksenofob i prostak, a od tamtej pani dostanie jedynie kubeł pomyj, okraszony czasem starczym "hehehe" spomiędzy sztucznych szczęk. Nie warto gadać do obrazu, ani kopać się z koniem. Tu też zalecam konsekwencję i zimną krew. Ignorować. Niech się kiszą we własnym sosie i powoli toną we własnych odchodach.

I tym optymistycznym akcentem kończę. Jeżeli promil userów S24 przeczyta tę notkę, a 1/10 owego promila zastosuje powyższe rady, Salon już stanie się lepszym miejscem. Czego sobie i wszystkim życzę :)

***


P.S. To nie jest "notka z kluczem", zatem proszę, abyście nie dywagowali, kogo mogłem mieć na myśli podając ten, czy ów przykład.

__________________________________________________________


W trakcie produkcji tej i innych notek nie ucierpiały żadne zwierzęta :)
No animals were harmed during the making of this and other notes :)

2011-07-29

Coś się dziś stało?

Zgaduję tylko, że chyba coś istotnego, ale nie jestem w nastroju, żeby się zagłębiać w detale. Podobno jakaś komisja rządowa ogłosiła swoją wersję raportu MAK, a minister Klich został wyrzucony z sań na pożarcie wilkom, których coraz więcej i są coraz bliżej wehikułu przeciążonego głównie skrzyniami pełnymi zadłużenia budżetowego. A wilki lekkie lekkością coraz bardziej pustych portfeli warczą coraz groźniej... Nic to, może pożrą Klicha, i syte stwierdzą, że "słuszną linię ma nasza władza".

Postanawiam jednak, że w najbliższym czasie rzucę okiem na ów raport, o którym piszą i gadają w emocjach niemal wszyscy. Zaiste, musi on być wstrząsająco odkrywczy i wywracać do góry nogami dotychczasowe opinie, bo przecie inaczej nie wywołałby takiego nieprzytomnego podniecenia.

Przyznaję, że zupełnie nie nastawiałem się na to, że wydarzy się dzisiaj coś wielkiego. Cóż, po kilkunastu miesiącach matactw, bredni i ohydnego serwilizmu rządu wobec Ruskich z góry założyłem, że ów raport niczego nowego nie wniesie, bo moim zdaniem nikt przy zdrowych zmysłach nie może się spodziewać, że komisja rządowa obarczy np. jakąkolwiek winą rząd, będący organizatorem tragicznego lotu do Smoleńska. Lub że padnie choćby jedno złe słowo o ruskim bajzlu.

No i chyba się pomyliłem, bo gdybym miał rację, to prezentacja komisji Millera byłaby mniej interesująca, niż decyzja PZPN-u o dyskwalifikacji Łukasza Piszczka za udział w aferze korupcyjnej przed paroma laty, lub że Anna Mucha kwitnie w ciąży.

Aliści pomyliłem się zapewne i teraz jest mi nie tylko głupio, ale i wstydzę się zaglądać do dziesiątków notek, artykułów i omówień, nie mówiąc o samym raporcie, który można już ponoć ściągnąć z netu. Bo TV nie posiadam od lat i nawet gdybym chciał, to nie mogłem oglądać transmisji live.

Może zatem, moi mili współblogerzy i komentatorzy, oświecicie mnie w dwóch-trzech zdaniach (a jeśli trzeba, to niech będzie więcej), co takiego nadzwyczajnego pojawiło się w raporcie, że pisanie na ten temat wypełniło 95% blogosfery (i pewnie polskich serwisów dezinformacyjnych)? Cóż takiego nieprzewidywalnego zawarła w swoim raporcie komisja rządu, który uważam za zgraję nieudaczników, koryciarzy, kłamców i manipulatorów? Wydarzył się jakiś cud? Obowiązująca od kilkunastu miesięcy narracja uległa nagłemu zwrotowi?

A jeśli nic takiego nie miało miejsca, to o czym wy, do cholery, piszecie?

2011-07-28

Pan Cogito i cegła

Dedykuję ten tekst leszkowi.sopot, bez którego zachęty (by nie rzec: "moralnego szantażu" :)) pewnie nigdy bym go nie napisał.
I oczywiście pamięci Zbigniewa Herberta, prawego człowieka.

Był koniec kwietnia 1983 r., stan wojenny, Gdańsk, antykwariat przy ulicy Św. Ducha. Piękny, słoneczny dzień, przed południem.


Pan Cogito stał przy stole z książkami, przeglądając jakieś stare tomiszcze. Parę dni wcześniej czytał "Raport z oblężonego miasta" u oo. Dominikanów, w kościele Św. Mikołaja, a 20-go, w dniu śmierci Jerzego Andrzejewskiego spotkał się ze studentami Uniwersytetu Gdańskiego. Przede wszystkim zaś odwiedzał w szpitalu swojego przyjaciela Lecha Bądkowskiego.

Kiedy Pan Cogito odłożył tom na stos innych, podszedłem i zapytałem, czy Pan Cogito podtrzymuje swoją opinię sprzed paru dziesięcioleci na temat filozofii faceta, który urodził się w kamienicy parę metrów stąd i napisał m.in. Die Welt als Wille und Vorstellung? Było to chyba najdziwniejsze zagajenie rozmowy, jakie mogło być, ale musiałem podjąć decyzję w ułamku chwili, bo Pan Cogito najwyraźniej zamierzał już opuścić antykwariat, podczas gdy ja dopiero tam wszedłem...

A Pan Cogito, jakby to był ciąg dalszy trwającej już od jakiegoś czasu rozmowy, odpowiedział, że w końcu i poglądy samego Schopenhauera ewoluowały przez lata i... i tak zaczęła się niezwykła przygoda. Poszliśmy pod dom, w którym urodził się wielki filozof, szwendaliśmy się po gdańskiej starówce dyskutując o filozofii, architekturze, historii, naukach przyrodniczych i Bóg wie o czym jeszcze. W końcu zaszliśmy do maleńkiej knajpki przy Szerokiej (dzisiaj jest tam punkt ksero, albo "Cup of tea. Żywe Club", nie pamiętam dokładnie) - trzy stoliczki na krzyż ściśnięte na paru metrach kwadratowych i okienko pełniące funkcję "lady i kasy".

W okienku tkwiła na posterunku pani wyjęta żywcem z filmów Barei, pod przeciwległą ścianą przy stoliku siedziało paru stałych klientów, stanowiących tzw. "koloryt lokalny". Wzbudziliśmy przez chwilę pewną ciekawość, bo o ile ja - młody szczyl w dżinsach i z chlebakiem nie rzucałem się raczej w oczy w tej mini-knajpce kategorii bardziej, niż pośledniej, to elegancki Pan Cogito pasował raczej do restauracji Grand Hotelu, niż tutaj. Ale gdy zamówiliśmy pierwsze pół litra i wyjęliśmy papierosy, zaciekawienie znikło i zrobiło się znowu kameralnie. Nikt już nie łypał podejrzliwie, gdy na stoliczku pojawiły się książki, papierzyska, w ruch poszły długopisy, szkicownik - przedmioty nigdy w tym miejscu chyba nie oglądane. "Pani bufetowa" jakby czuła, że ów z cudzoziemska wyglądający pan to tzw. "lepszy gość", bo drugą połówkę przyniosła sama (normalnie brało się w okienku) i w porę opróżniała szybko zapełniającą się popielniczkę.

I tak mijała godzina za godziną, na rozmowie, która pod każdym względem była magiczna... W pewnym momencie pan Cogito uświadomił sobie, że na Zaspie czeka na niego żona i kilka osób z trójmiejskiego kręgu literacko-dziennikarskiego. Postanowił, że musimy kontynuować naszą rozmowę, a kolacja to dobra rzecz, zatem mam jechać z nim do owych znajomych. Bezdyskusyjnie. Uzgodniliśmy jednak, że wypada, zwłaszcza ze względu na spore spóźnienie, nabyć dla pań jakieś kwiatki na przeprosiny i "wkupne", zatem udaliśmy się na pobliski ryneczek, koło hali targowej, gdzie można było liczyć na jakieś kwiaciarki. "Oficjalne" kwiaciarnie były już zamknięte, ale pod murem hali siedziało jeszcze parę starszych pań handlujących tym, co dał im ogródek.

I faktycznie, zaraz za winklem siedziała tzw. "babcia", posiadająca kwiatki, a także rozmaite jadalne różności w koszyku. Gdy kupowaliśmy kwiatki, Pan Cogito dosłyszał lwowski akcent w głosie sprzedającej, w związku z czym - po krótkiej wymianie wspomnień miedzy "ziomalami" - nabyliśmy wszystko, czym dysponował kramik lwowianki, łącznie z koszykiem. A gdy starsza pani podniosła się, wyszło na jaw, że siedziała nie na stołeczku, a na dwóch cegłach... Pan Cogito wyraził chęć nabycia również obu cegieł, starsza pani chciała je ofiarować za darmo, ale w końcu uległa i sprzedała obie cegły za jakąś symboliczną kwotę. Z ciekawości jednak spytała, na co "młodemu człowiekowi" (tak zwracała się w trakcie całej rozmowy do Pana Cogito) owe stare cegiełki? Jak to, na co? - zdziwił się Pan Cogito - za parę dni 1-szy maja, a potem 3-ci... Trzeba czymś rzucać w komunistów, w zomoli! Rozległ się aplauz zgromadzonych wokół "babć kramikowych" i ich klienteli, po czym Pan Cogito wręczył mi jedną z cegieł i ruszyliśmy szukać taksówki...

Kliknij aby zobaczyć więcejTaksówkarz był nieco zaniepokojony na nasz widok, a zwłaszcza trzymanymi w rękach cegłami, ale uspokoił się po wyjaśnieniu, że to na komunistów, a nie do napadu na taryfiarzy :) I tak ruszyliśmy na Zaspę, do domu, który Pan Cogito nazywał "barbarią": Dokładnego adresu nie pamiętam, ale wie pan - taka dłuuuuga barbaria z reklamą totka. Taksówkarz wiedział.

Przybyliśmy szczęśliwie na miejsce, obyło się bez wymówek ze strony pani Kasi i gospodyni, acz - jak pisze Joanna Siedlecka w świetnej książce "Pan od poezji. O Zbigniewie Herbercie", Pan Cogito zjawił się już na rauszu, w nastroju krotochwilnym, z przypadkowo poznanym kompanem, "panem z cegłą", jak go nazywał, i dodawał wszystkim otuchy, twierdząc, że potwór Pana Cogito wcale nie jest straszny, że to właściwie pluskwa. Kłócił się o Andrzejewskiego, którego Tadzio bronił, on natomiast nazywał kurkiem obrotowym, nie wybaczył "Popiołu i diamentu", zakłamującego prawdę o AK. (s.201) Wspomniany w cytacie Tadzio to ś.p. Tadeusz Skutnik, zmarły przed paroma tygodniami wybitny trójmiejski dziennikarz...

Po pysznym jedzeniu (zrozumcie - Gdańsk, najgorzej zaopatrzone, "za karę", miasto w Polsce, stan wojenny i ja - wiecznie głodny student) i jeszcze pyszniejszej dyskusji do białego świtu w przezacnym towarzystwie, wracałem nad ranem piechotą do Oliwy, dzierżąc za pazuchą cegłę i na zmianę przeżywając miniony dzień i zastanawiając się, czy użyć cegły, gdyby jedna z krążących po ulicach suk zatrzymała się, a gliniarzom przyszła ochota na wylegitymowanie mnie i standardowy zestaw "szykan"... Na szczęście obyło się bez "akcji", dotarłem do domu klucząc zaułkami...

Cegła od Pana Cogito wędruje ze mną po świecie, z miasta do miasta, z mieszkania do mieszkania. Jest równie cenna, jak listy od Pana Cogito, bo nasza znajomość, tak dziwnie zapoczątkowana w gdańskim antykwariacie, jakoś nie szczezła. Bywałem w Wa-wie na ul. Promenady 21, głaskałem kota o imieniu Szu-szu, piłem wódkę i dyskutowałem o "starych zaklęciach ludzkości", o Gniewie, Pogardzie, Odwadze... O Grekach, Rzymie, tajemnicach zieleni Veronesa... O starych, prostych, zapomnianych prawdach...

A kilka lat temu, na murze hali targowej przy ulicy Pańskiej, parę metrów od miejsca, w którym Pan Cogito kupił dwie cegły, pojawiła się taka oto tablica:

Kliknij aby zobaczyć więcej



***


Równo trzynaście lat temu, w burzliwą, lipcową noc, Pan Cogito odszedł. W Zaświaty Pana Cogito...

nie wszystko zdaniem
Pana Cogito
z perspektywy tego świata

ten świat
to właściwie tamten świat
ot takie figle teorii względności
to co tu
jest tam
to co tamten świat
tutaj

więc nie wszystko
idzie dobrze

czy Pan Cogito
nie tłumaczył
cierpliwie
że nie należało
podpisywać traktatu
ze złoczyńcą

ani oczekiwać
że dobre intencje
prowokują nieodmiennie
korzystne skutki

ani tysiąca innych
zaleceń ogólnych
i ich szczegółowych zastosowań

więc nadal
sufluje władcom świata
swoje dobre rady

jak zawsze
zawsze
bez skutku

 

2011-07-06

Posłuchaj toyah, to do ciebie

Dyskusja, a w zasadzie kłótnia na temat ś.p. Stanisława Barei, jaka przetoczyła się niedawno w S24, zatoczyła szerokie kręgi i dotarła do stóp wieży, na której zasiadł niegdysiejszy "salonowy" blogger toyah.

Oczywiście kolega toyah zabrał głos ("Czy prezes Ochódzki jest Polakiem?"), bo takie jego prawo, na wstępie przyznając z rozbrajającą szczerością, że żadnego filmu Barei nigdy do końca nie obejrzał, a znudził go nawet zestawik 10 wybranych scenek z "Misia", tzw. "Best of Miś", czy jakoś tak. OK, taki gust toyaha, takie poczucie humoru i nie ma co się burzyć. Nawet najzacieklejsi fani Barei nie powinni. Jak wiadomo, gust jest jak dupa - ma go każdy. Słyszałem, że istnieją ludzie, którym nawet nie drgnie kącik ust na skeczach Monty Pythona; tacy, którzy uważają Jasia Fasolę za nudnego, mrukliwego debila, a Groucho Marxa za gadatliwego nudziarza pytlującego niezrozumiale bez sensu. No i w porządku, nie ma sprawy.

Toyah jednak postanowił się wypowiedzieć. Wziął się więc za tego "Misia", którego – jak już przyznałem – nigdy nie miałem okazji, nie dość że w całości, to w ogóle w jakiejś solidnej części obejrzeć. Myślę, że jednak sobie poradzę, a to dlatego, że z tego co wiem, nie ma absolutnie takiej możliwości, żeby ktoś kto widział dziesięć różnych fragmentów filmów Barei, nie mógł tym samym poznać całości jego możliwości. Często tak bywa, że do porządnej oceny pracy artysty trzeba znacznie więcej, jednak jak idzie o Bareję – uważam, że on nie potrzebuje naprawdę o wiele więcej.

Jakbym to skądś znał, tylko skąd? Aaaaach, coś podobnego słyszałem bodaj przed ukazaniem się książki Cenckiewicza i Gontarczyka o Wałęsie. Krytycy tej pracy nie czytali jej, co prawda nie dość że w całości, to w ogóle w jakiejś solidnej części, ale przecież coś tam już na temat autorów wiedzieli, jakieś artykuły i wypowiedzi obiły im się o oczy.

Ale dobrze, niech będzie, że geniusz toyaha wystarczy mu, aby po fragmencie wybranych przez kogoś fragmentów jednego filmu, umieszczonych na YouTube, móc się stanowczo wypowiedzieć o całej twórczości nieżyjącego reżysera. Toyah stwierdza, że Bareja to człowiek jednego pomysłu, który da się w prosty sposób opisać. Tu następuje opis jakiegoś nieśmiesznego totalnie "gagu", wymyślonego przez toyaha jako "kwintesencja bareizmu"... OK i w tym wypadku. W końcu toyah żadnego filmu Barei nie obejrzał nawet w "solidnej części", stąd może nie wiedzieć, że tak płytkich i zupełnie wypranych z dowcipu gagów tam nie było.

Zadowolony z siebie krytyk, opisawszy "własnymi słowami" coś, co wydaje mu się istotą filmów Barei, ironizuje sobie, że wszystko to jest naturalnie okropnie inteligentne, śmieszne, a przede wszystkim bardzo odważne, bo wszyscy przecież wiemy, jak to za PRL-u było ciężko z cenzurą.

I dalej uważam, że nie ma sprawy. Wielokrotnie w życiu spotykałem się z taką sytuacją. Też łatwo mi ją opisać, tym bardziej, że nie jest to twór mojej fantazji:

- Co sądzisz o "Czarodziejskiej Górze"?
- Głupie to strasznie, daj spokój!
- Czytałeś to w ogóle?
- No coś ty! Przecież to głupie!


Przywykłem do takich inteligentów i to mnie nie rusza już wcale.

Zwątpiłem jednak, czy dobrze widzę to, co czytam, gdy kolega toyah wziął się za "odbrązawianie" tudzież "odkultowienie" postaci samego reżysera. I nie o to mi chodzi, że ja uważam Stanisława Bareję za obiekt sakralny, pomnik przyrody w parku polskiej kultury, czy coś podobnego. Niemniej jednak trochę znam tę postać; wiem, jak plotły się śmiesznie i strasznie losy tego człowieka, odznaczonego pośmiertnie przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ale nie będę tu pisał biografii S. Barei - kto ciekaw, może sam bez problemu dotrzeć do poświęconych mu tekstów, wspomnień, dokumentalnych filmów.

Otóż ś.p. Stanisław Bareja jest - zdaniem toyaha - nie tylko miernym wyrobnikiem filmu (OK, już pisałem o gustach, z tym nie zamierzam dyskutować), ale specem od sączenia trucizny, co gorsza - nawet nie wynajętym przez partię... Sączył mianowicie opinię, że Polacy są tak do dupy narodem, że nie zasługują na nic lepszego, niż komuna, ergo był w pewnym sensie prekursorem tego całego nurtu polskiej współczesnej myśli intelektualnej, który tak nas niszczy dziś. Bo śmieszne jest to, że to co pokazuje Bareja to jest Polska i Polacy. Kraj debili, agentów i wieśniaków. Dziwek i idiotek. Kraju gdzie wszystko śmierdzi syfem i starą szmatą.

Poza tym toyah wyciąga z kapelusza (by nie rzec dosadniej) tezę, że twórczość Barei jest wzorowym przykładem polskiej komedii dla wykształciuchów. Cóż, mając czasem do czynienia z "wykształciuchami" odnoszę zupełnie odmienne wrażenie, ale najwidoczniej toyah rozmawiał o tym z całkiem innymi wykształciuchami. No tak, to, a także fakt, iż w filmach Barei występowali aktorzy, których obecnymi poglądami toyah gardzi, usprawiedliwia określenie, iż Bareja jest pieszczochem Systemu - powtórzone w dyskusji pod notką dwa razy. I tenże toyahowy stosunek do Barei wynika wyłącznie z refleksji. I to refleksji bardzo poważnych.

W dyskusji pod notką toyah wykonuje taki unik: Ja w jednym punkcie mojego tekstu nie napisałem, że Bareja był "sługusem reżimu". Nawet tego nie zasugerowałem. Wręcz przeciwnie, wziąłem szczerze pod uwagę, że on mógł komuny nienawidzić dokładnie tak samo jak każdy z nas, a w ostatnim akapicie wręcz wyraziłem przypuszczenie, że on robił to co robił zgodnie z własnym sumieniem. Ja tylko protestowałem, by go nie traktować, jako "naszego człowieka" w całym tamtym żmijowisku, i to jeszcze w dodatku kogoś, kto tam działał niezauważony. Bo Bareja był przez te wszystkie lata reżyserem głównego, najbardziej głównego, nurtu. I wciąż, niestety, nim jest.

Hmmm... Na tej zasadzie można rzec to samo o Zbigniewie Herbercie, Stefanie Kisielewskim, nie wspominając już o Leopoldzie Tyrmandzie, gdyż ostatnio wydane wznowienia jego książek ukazują się w serii... "Biblioteka wykształciucha". Zgroza.

To, że filmy Barei ukazywały się zaledwie w paru kopiach, a tomiki Herberta w śladowych nakładach - nie ma znaczenia. "Kisiel" zaś to w ogóle była nomenklatura pełną gębą - nie tylko należał do ZLP, czy był prominentem w Związku Kompozytorów, ale był nawet posłem do prlowskiego sejmu! A jego syn nagrywał płyty na Zachodzie! Ponadto wszyscy trzej wyżej wymienieni pisywali w "Tygodniku Powszechnym", a wiadomo, że dzisiaj "TP" stoi tam, gdzie połowa aktorów z filmów Barei, a gdzie wcześniej stało ZOMO! I wszystko jasne...

Szanowny toyahu - wspaniale "rozprawiłeś się" z "kultem" Barei... Kultem, którego zwyczajnie nie widzę nigdzie. Ot, mnóstwo ludzi dobrze się bawi na jego filmach (wiem wiem, tępe wykształciuchy), sporo osób, w tym ja, uważa, że nikt nie stworzył lepszej syntezy prlu, przemycając przy tym nie tylko zabawne i do bólu celne złośliwości wobec systemu, ale także wielokrotnie przypominając Polakom o wartościach, które trzeba pielęgnować i które stanowią o naszej tożsamości (polecam np. końcową scenę "Misia", czy odcinek "Zmienników" pt. "Podróż sentymentalna")

I przeszedłbym nad Twoją "krytyką" do porządku dziennego, wzruszając może lekko ramionami i ziewając, ale jedno mi się cholernie nie podoba - to, że odzierając ś.p. Stanisława Bareję z "kultu", który sam mu przypisałeś, jednocześnie spróbowałeś odebrać mu wszystko, co przypuszczam było dla niego ważne i za co szanują jego pamięć ci, którzy w przeciwieństwie do Ciebie obejrzeli te filmy i wiedzą co nieco na temat życia ich twórcy. To, co zrobiłeś, jest nie tylko zwyczajnie głupie ale i podłe.

A doskonale podsumował taki mechanizm niezawodny Marcin M. Brixen w opowiadaniu pt. "Jak Kubiak kolaborantem został".

2011-07-04

Uważam rze znowu nie będzie "Teleranka"?

Pewnemu Adamowi, ku pokrzepieniu :)

Jak czytam lamenty związane ze sprzedażą "Rzepy" i "URze", to nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Ze śmiechu.
Z jednej strony całe "salonowe" lewactwo z trudem kryje satysfakcję z nadziei, że obie gazety stoczą się na dno "Przekroju", ale nawet nie o ten muł i wodorosty im chodzi, tylko o to, że znienawidzeni "pisowscy" dziennikarze mogą stracić pracę. Te same intencje słyszę, co u modlących się w "Dniu świra":

Dla siebie o nic nie wnoszę,
tylko mu dosrajcie, proszę!


Itd. Znacie to pewnie, a kto nie zna, niech mu wystarczy ten fragmencik. Ech, co to byłaby za radość, gdyby tak Wildstein, Janke, Ziemkiewicz, czy Karnowscy wylądowali na bruku!

To jest, oczywiście żałosne, ale i śmieszne zarazem. Bo mimo wszystko to jeszcze nie stan wojenny, w którym taki ś.p. red. Maziarski (senior, nie ten pióropałkarz z "Newsweeka") wypadł z zawodu i musiał jeździć na taryfie. Życie nie znosi próżni i jestem pewien, że jeśli z obu gazet "wylecą" pewni dziennikarze, z pewnością znajdą robotę w swoim fachu gdzie indziej, w miejscu, którego może jeszcze nie ma na mapie mediów.

Ale zostawmy na boku ewentualne, acz mimo wszystko przejściowe tarapaty kilku osób. Jak jest z drugiej strony, z punktu widzenia nie lewicowej, a prawicowej gawiedzi? Tu dominuje lament, jak gdyby kończył się świat, wolne słowo dusiło się pod kneblem, a u bram miasta stały już brunatne hordy.

I też jest śmiesznie. Spośród znanych mi prawicowców, to - nie licząc prawników, doradców podatkowych itp. - miażdżąca większość kupuje "Rzepę" sporadycznie. Ja też, jeśli jest jakiś głośno zapowiadany tekst albo ciekawy insert. Z "Uważam Rze" jest już inaczej - i ja, i większość moich znajomych kupujemy ten tygodnik regularnie i wiem, że jest on raczej "dogłębnie" czytany. Ale... Ale czy świat przed "URze" był jakiś inny? Gnębiło nas poczucie próżni, jakiejś dziury w uniwersum, która wysysała z nas wiarę w cokolwiek, nadzieję na cokolwiek?

Owszem, pojawienie się na rynku "URze" nie tylko ja, ale mnóstwo znanych mi osób przyjęło z zadowoleniem. Ale nie było to nawet w 1/1000 to zadowolenie i radość, z jaką za prlu brało się w rękę jakikolwiek podziemny biuletynik, często brudzący farbą i mało czytelny. Nie dlatego, że owe biuletyniki były tak bardzo wybitne dziennikarsko, czy literacko, a "URze" jest takie marne na ich tle, bo jest raczej odwrotnie. Wtedy to była kropla wolności na pustyni zniewolenia i cenzury, choć i tak rzadko kiedy człowiek dowiadywał się z owych pisemek czegoś, o czym nie wiedział skądinąd. Tak jak z "URze" dzisiaj.

No właśnie - dzisiaj. Dzisiaj jest net, komórki, satelity i co tylko chcecie. Teoretycznie "ktoś" może to wyłączyć jednym naciśnięciem guzika, ale mała jest szansa, by się na to zdobył. Możemy pisać i czytać S24, blogspota i co tam jeszcze. Nasza wolność obcowania z przekazem spoza mainstreamu nie zostanie ograniczona, nawet jak nowy właściciel po prostu zamknie gazetę. Bo pojawi się nowa gazeta, albo kilka nowych blogów w sieci.

I nie przeceniajcie wpływu żadnych gazet na świadomość ludzi i ich wybory. Może się mylę, ale nie wierzę, by ktokolwiek pod wpływem artykułu w gazecie zmienił swoje sympatie / antypatie. Tradycyjne media są dla przekonanych - po obu stronach sporu w Polsce. TVN24 utwierdza lemingi w przeświadczeniu, że "kaczyzm = faszyzm", a pisowców, że rządzi postkomuna. Podobnie z mediami papierowymi. Z pewnością nie wszyscy czytelnicy "URze" (o "Rzepie" nie wspominając) to identyfikujący się z prawicą, a zwłaszcza z PiS-em ludzie. Podobnie jak nie wszyscy czytelnicy "GW" to "żydokomuna" i "lumpenliberałowie z dużych miast", głosujący wyłącznie na PO lub SLD.

Jeśli - powtarzam: jeśli "URze" nawet zniknie całkowicie z rynku, to nie wyrwę sobie włosów z głowy. Co prawda już od paru miesięcy utrwaliła mi się "nowa świecka tradycja", że gdy na spacerze kupuję "URze", to idę sobie leniwie na dobrą pizzę i w pizzerii czytam sobie niespiesznie na przystawkę i na deser. Ale nic to - po wakacyjnej przerwie znowu (mam nadzieję) zacznie się ukazywać "Basket", zatem rytuał formalnie się nie zmieni.

2011-07-02

Stanisław Bareja

Miałem nie pisać notek, ograniczając się co najwyżej do sporadycznego komentowania poza swoim blogiem, ale nie wytrzymałem (co przyszło mi o tyle łatwiej, że bieżąca praca jest dość ogłupiająca i muszę zrobić mały antrakt).

Trafiłem wczoraj na notkę "Stanisław Bareja", napisaną przez kogoś o nicku "Ksiądz Busoni". Możliwe, że jest to faktycznie ksiądz, aczkolwiek uważam, że przyjęcie nicka, który odnosi się do jednej z fałszywych tożsamości Edmunda Dantès, znanego gawiedzi lepiej jako hrabia Monte Christo, a więc postaci niejednoznacznej moralnie, nie jest zbyt trafne, jak na księdza. Ale mniejsza o to, bo nie o osobę autora notki mi chodzi, tylko o to, co napisał o ś.p. Stanisławie Barei.

Otóż w założeniu autora nie jest prawdą, jakoby Bareja był jakimś antykomunistycznym opozycjonistą, który w swoich dziełach zwalczał ustrój socjalistyczny (na tyle, na ile cenzura na to pozwalała) i wyśmiewał rozmaite absurdy socjalizmu.
Mało tego, choć być może nieświadomie, stał się on sojusznikiem służb specjalnych, którym władza Gierka przestała odpowiadać i przygotowały już nowe rozdanie, jak zresztą WZZ i "Solidarność. No bo przecież to, co Bareja ośmieszał, to nie był ogólnie SOCJALIZM. Ośmieszane było to, co działo się pod rządami Gierka", a "jego twórczość stała się jednym z istotnych narzędzi propagandowych, służących do opluwania okresu rządów Gierka.

No niby nieświadomie Bareja stał się sojusznikiem "służb", ale przecie wśród odtwórców głównych ról w filmach Barei, na czołowych miejscach można wymienić Stanisława Tyma oraz Krzysztofa Kowalewskiego. Aktorzy ci nie ukrywają swoich poglądów politycznych - wystarczy poczytać kilka wywiadów z Tymem, obejrzeć "Rysia" czy przypomnieć udział w głównej roli w "Rejsie" Piwowskiego - współpracownika SB i autora osławionego "Uprowadzenia Agaty. Co gorsza, Pineiro był jednym z producentów filmu Tyma "Ryś", mającego w zamierzeniach być dalszym ciągiem "Misia", a w jednej z ról w tym filmie wystąpił Marek Piwowski. Czy te wszystkie związki są przypadkowe, czy nie - osąd zostawiam czytelnikom.

Skomentowałem te ostatnio cytowane rewelacje, pisząc, że oczywiście Bareja (lub Tym) 30 lat temu znał agenturalną przeszłość Piwowskiego, wiedział, że za kilkanaście lat Kowalewski usynowi Pineiro, a kilka lat po śmierci jego samego, Barei, Piwowski z Urbanem zaszczują marszałka Kerna..., ale dowiedziałem się jedynie, że mam jakiś kłopot emocjonalny chyba, dałem dowód wielkiej pychy i jestem po prostu głupi (te wszystkie opinie to coryllus), a także, iż pewne projekcje wyrażane przez autora notki bazujac na kontynuacyjnej dzialalnosci jego przyjacol i wspolpracownikow sa jak najbardziej uprawnione (to białkowski). W dyskusji pod kreską takich "kwiatków" jest jeszcze więcej. Można się dowiedzieć np. że w gruncie rzeczy za Gierka nie było gorzej, niż w czasach nam obecnych. A gdyby Bareja żył dzisiaj, to byłby takim samym wściekłym staruszkiem, jak Wajda, Bartoszewski czy (dzisiaj już zgodny z nim) Kutz. Zwolennicy PiS-u byliby dla niego wariatami, nawoływałby do stawiania świeczek na rosyjskich grobach, a Smoleńsk, to byłby skutek nacisków pijanego Błasika i narwanego Prezydenta. I byłby wielkim, nieomylnym Autorytetem Moralnym. Ale to tylko przypuszczenia (Ksiądz Busoni).

Najpiękniejsze w tym w jest to, że Kutz jest dzisiaj zgodny z Bareją. Z tym Bareją, który w niezrealizowanym scenariuszu filmu "Złoto z nieba" tak sobie kpił z Kutza:

– Pan podał inne nazwisko w samolocie, a teraz okazuje się, że w dodatku pisze się pan przez "te", "zet"?
– Dawniej pisaliśmy się Kloc przez "ce", ale potem mój brat został reżyserem i zmienił pisownię na Klotz!

Zresztą, nie tylko z niego. Środowisko "prawdziwych Polaków", reprezentowane przez Stowarzyszenie "Grunwald" i reżysera Porębę, który gnoił Bareję nie mniej, niż Kutz, zostało zdrowo obśmiane choćby w serialu "Zmiennicy" (odcinek pt. "Hrabia Monte Christo" zwłaszcza, ale nie tylko). No właśnie - serial "Zmiennicy". Wedle Księdza Busoni ten film jest czymś tak niesmacznym (kobieta doklejająca sobie wąsa i przebrana za faceta) i kuriozalnym (jeżeli chodzi o akcję), raczej nie jest zaliczany do wielkich osiągnięć Stanisława Barei.

Cóż, de gustibus... Cieszy mnie jednak, że Ksiądz Busoni nie zjechał filmu "Poszukiwany, poszukiwana", gdzie mamy sytuację odwrotną - tam mężczyzna udaje kobietę. Widać tylko jeden z rodzajów transwestycyzmu jest godny potępienia... ;)

Oczywiście, dziewiąty odcinek "Zmienników" pt. "Podróż sentymentalna" jest niegodny wzmianki, aczkolwiek moim zdaniem jest on - obok zakończenia "Misia" - jednoznacznym i jasnym określeniem, jakie wartości uznawał za ważne i poważne autor groteskowych komedii Stanisław Bareja. Ja się nie śmieję w tych momentach, a wręcz przeciwnie - czuję wzruszenie i szacunek dla reżysera, który na chwilę zdejmuje błazeńską czapkę i trąca choćby kiczowate i patetyczne, ale poważnie brzmiące struny. Jak chyba nikt poza nim wśród filmowych artystów z czasów prlu. Myślę, że ze względu m.in. na ten odcinek, a także na muzykę Przemysława Gintrowskiego, ten serial "raczej nie jest zaliczany do wielkich osiągnięć Stanisława Barei" i nie jest zbyt chętnie emitowany przez telewizję.

Stanisław Bareja był mistrzem tego, co Marek Hłasko określał jako "prawdziwe zmyślenie". Jego karykatura rzeczywistości była momentami mocno przerysowana i teoretycznie nieprawdopodobna, ale była "prawdziwym zmyśleniem". Tak jak trudno uwierzyć, że warszawska gwara wymyślona przez Wiecha jest właśnie wymyślona. To też "prawdziwe zmyślenie". Bo jest taka prawdopodobna...

Stanisław Bareja został odznaczony pośmiertnie przez ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W Encyklopedii Solidarności napisano o nim:

W 1980 współtwórca, redaktor i autor tekstów podziemnego pisma satyrycznego "Strachy na Lachy". Podróżując za granicę, nawiązał kontakt z polskimi ośrodkami emigracyjnymi, przywoził nielegalnie literaturę, powielacz offsetowy do druku wydawnictw niezależnych (1980), udostępnił swój dom w Warszawie i Goławicach dla nielegalnej działalności. Po 13 XII 1981 w piwnicy jego domu zorganizowano pracownię fotograficzną, w której Tomasz Michalak przygotowywał dokumenty legalizacyjne dla członków podziemia, oraz przygotowalnię wydawnictwa NOWa(pod notką księdza Busoni zacytował belfer1).

Ale co z tego? I czemu ma służyć zacytowanie takiego życiorysu? Przecież Bareja, gdyby został zakatowany jak Popiełuszko, albo jak Przemyk, czy jak księża Zych, Suchowolec, Niedzielak, to byłby poza podejrzeniami. Ale to, co Pan przytoczył, to jeszcze o niczym nie świadczy. Przecież nawet sam Komorowski był ponoć internowany - odparł Ksiądz Busoni.

A mi opadają ręce. Zwłaszcza, gdy czytam: Oglądając "Misia" czy "Alternatywy" wcale nie jest mi do śmiechu. Mam przed oczami ciąg zdarzeń, który rozpoczyna się występu "Wesołego Romka", a kończy się śmiercią w smoleńskim błocie patriotycznej polskiej elity z Prezydentem na czele. (Ksiądz Busoni)

Cóż, jednym wszystko kojarzy się z dupą, a innym ze Smoleńskiem.