2011-07-06

Posłuchaj toyah, to do ciebie

Dyskusja, a w zasadzie kłótnia na temat ś.p. Stanisława Barei, jaka przetoczyła się niedawno w S24, zatoczyła szerokie kręgi i dotarła do stóp wieży, na której zasiadł niegdysiejszy "salonowy" blogger toyah.

Oczywiście kolega toyah zabrał głos ("Czy prezes Ochódzki jest Polakiem?"), bo takie jego prawo, na wstępie przyznając z rozbrajającą szczerością, że żadnego filmu Barei nigdy do końca nie obejrzał, a znudził go nawet zestawik 10 wybranych scenek z "Misia", tzw. "Best of Miś", czy jakoś tak. OK, taki gust toyaha, takie poczucie humoru i nie ma co się burzyć. Nawet najzacieklejsi fani Barei nie powinni. Jak wiadomo, gust jest jak dupa - ma go każdy. Słyszałem, że istnieją ludzie, którym nawet nie drgnie kącik ust na skeczach Monty Pythona; tacy, którzy uważają Jasia Fasolę za nudnego, mrukliwego debila, a Groucho Marxa za gadatliwego nudziarza pytlującego niezrozumiale bez sensu. No i w porządku, nie ma sprawy.

Toyah jednak postanowił się wypowiedzieć. Wziął się więc za tego "Misia", którego – jak już przyznałem – nigdy nie miałem okazji, nie dość że w całości, to w ogóle w jakiejś solidnej części obejrzeć. Myślę, że jednak sobie poradzę, a to dlatego, że z tego co wiem, nie ma absolutnie takiej możliwości, żeby ktoś kto widział dziesięć różnych fragmentów filmów Barei, nie mógł tym samym poznać całości jego możliwości. Często tak bywa, że do porządnej oceny pracy artysty trzeba znacznie więcej, jednak jak idzie o Bareję – uważam, że on nie potrzebuje naprawdę o wiele więcej.

Jakbym to skądś znał, tylko skąd? Aaaaach, coś podobnego słyszałem bodaj przed ukazaniem się książki Cenckiewicza i Gontarczyka o Wałęsie. Krytycy tej pracy nie czytali jej, co prawda nie dość że w całości, to w ogóle w jakiejś solidnej części, ale przecież coś tam już na temat autorów wiedzieli, jakieś artykuły i wypowiedzi obiły im się o oczy.

Ale dobrze, niech będzie, że geniusz toyaha wystarczy mu, aby po fragmencie wybranych przez kogoś fragmentów jednego filmu, umieszczonych na YouTube, móc się stanowczo wypowiedzieć o całej twórczości nieżyjącego reżysera. Toyah stwierdza, że Bareja to człowiek jednego pomysłu, który da się w prosty sposób opisać. Tu następuje opis jakiegoś nieśmiesznego totalnie "gagu", wymyślonego przez toyaha jako "kwintesencja bareizmu"... OK i w tym wypadku. W końcu toyah żadnego filmu Barei nie obejrzał nawet w "solidnej części", stąd może nie wiedzieć, że tak płytkich i zupełnie wypranych z dowcipu gagów tam nie było.

Zadowolony z siebie krytyk, opisawszy "własnymi słowami" coś, co wydaje mu się istotą filmów Barei, ironizuje sobie, że wszystko to jest naturalnie okropnie inteligentne, śmieszne, a przede wszystkim bardzo odważne, bo wszyscy przecież wiemy, jak to za PRL-u było ciężko z cenzurą.

I dalej uważam, że nie ma sprawy. Wielokrotnie w życiu spotykałem się z taką sytuacją. Też łatwo mi ją opisać, tym bardziej, że nie jest to twór mojej fantazji:

- Co sądzisz o "Czarodziejskiej Górze"?
- Głupie to strasznie, daj spokój!
- Czytałeś to w ogóle?
- No coś ty! Przecież to głupie!


Przywykłem do takich inteligentów i to mnie nie rusza już wcale.

Zwątpiłem jednak, czy dobrze widzę to, co czytam, gdy kolega toyah wziął się za "odbrązawianie" tudzież "odkultowienie" postaci samego reżysera. I nie o to mi chodzi, że ja uważam Stanisława Bareję za obiekt sakralny, pomnik przyrody w parku polskiej kultury, czy coś podobnego. Niemniej jednak trochę znam tę postać; wiem, jak plotły się śmiesznie i strasznie losy tego człowieka, odznaczonego pośmiertnie przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ale nie będę tu pisał biografii S. Barei - kto ciekaw, może sam bez problemu dotrzeć do poświęconych mu tekstów, wspomnień, dokumentalnych filmów.

Otóż ś.p. Stanisław Bareja jest - zdaniem toyaha - nie tylko miernym wyrobnikiem filmu (OK, już pisałem o gustach, z tym nie zamierzam dyskutować), ale specem od sączenia trucizny, co gorsza - nawet nie wynajętym przez partię... Sączył mianowicie opinię, że Polacy są tak do dupy narodem, że nie zasługują na nic lepszego, niż komuna, ergo był w pewnym sensie prekursorem tego całego nurtu polskiej współczesnej myśli intelektualnej, który tak nas niszczy dziś. Bo śmieszne jest to, że to co pokazuje Bareja to jest Polska i Polacy. Kraj debili, agentów i wieśniaków. Dziwek i idiotek. Kraju gdzie wszystko śmierdzi syfem i starą szmatą.

Poza tym toyah wyciąga z kapelusza (by nie rzec dosadniej) tezę, że twórczość Barei jest wzorowym przykładem polskiej komedii dla wykształciuchów. Cóż, mając czasem do czynienia z "wykształciuchami" odnoszę zupełnie odmienne wrażenie, ale najwidoczniej toyah rozmawiał o tym z całkiem innymi wykształciuchami. No tak, to, a także fakt, iż w filmach Barei występowali aktorzy, których obecnymi poglądami toyah gardzi, usprawiedliwia określenie, iż Bareja jest pieszczochem Systemu - powtórzone w dyskusji pod notką dwa razy. I tenże toyahowy stosunek do Barei wynika wyłącznie z refleksji. I to refleksji bardzo poważnych.

W dyskusji pod notką toyah wykonuje taki unik: Ja w jednym punkcie mojego tekstu nie napisałem, że Bareja był "sługusem reżimu". Nawet tego nie zasugerowałem. Wręcz przeciwnie, wziąłem szczerze pod uwagę, że on mógł komuny nienawidzić dokładnie tak samo jak każdy z nas, a w ostatnim akapicie wręcz wyraziłem przypuszczenie, że on robił to co robił zgodnie z własnym sumieniem. Ja tylko protestowałem, by go nie traktować, jako "naszego człowieka" w całym tamtym żmijowisku, i to jeszcze w dodatku kogoś, kto tam działał niezauważony. Bo Bareja był przez te wszystkie lata reżyserem głównego, najbardziej głównego, nurtu. I wciąż, niestety, nim jest.

Hmmm... Na tej zasadzie można rzec to samo o Zbigniewie Herbercie, Stefanie Kisielewskim, nie wspominając już o Leopoldzie Tyrmandzie, gdyż ostatnio wydane wznowienia jego książek ukazują się w serii... "Biblioteka wykształciucha". Zgroza.

To, że filmy Barei ukazywały się zaledwie w paru kopiach, a tomiki Herberta w śladowych nakładach - nie ma znaczenia. "Kisiel" zaś to w ogóle była nomenklatura pełną gębą - nie tylko należał do ZLP, czy był prominentem w Związku Kompozytorów, ale był nawet posłem do prlowskiego sejmu! A jego syn nagrywał płyty na Zachodzie! Ponadto wszyscy trzej wyżej wymienieni pisywali w "Tygodniku Powszechnym", a wiadomo, że dzisiaj "TP" stoi tam, gdzie połowa aktorów z filmów Barei, a gdzie wcześniej stało ZOMO! I wszystko jasne...

Szanowny toyahu - wspaniale "rozprawiłeś się" z "kultem" Barei... Kultem, którego zwyczajnie nie widzę nigdzie. Ot, mnóstwo ludzi dobrze się bawi na jego filmach (wiem wiem, tępe wykształciuchy), sporo osób, w tym ja, uważa, że nikt nie stworzył lepszej syntezy prlu, przemycając przy tym nie tylko zabawne i do bólu celne złośliwości wobec systemu, ale także wielokrotnie przypominając Polakom o wartościach, które trzeba pielęgnować i które stanowią o naszej tożsamości (polecam np. końcową scenę "Misia", czy odcinek "Zmienników" pt. "Podróż sentymentalna")

I przeszedłbym nad Twoją "krytyką" do porządku dziennego, wzruszając może lekko ramionami i ziewając, ale jedno mi się cholernie nie podoba - to, że odzierając ś.p. Stanisława Bareję z "kultu", który sam mu przypisałeś, jednocześnie spróbowałeś odebrać mu wszystko, co przypuszczam było dla niego ważne i za co szanują jego pamięć ci, którzy w przeciwieństwie do Ciebie obejrzeli te filmy i wiedzą co nieco na temat życia ich twórcy. To, co zrobiłeś, jest nie tylko zwyczajnie głupie ale i podłe.

A doskonale podsumował taki mechanizm niezawodny Marcin M. Brixen w opowiadaniu pt. "Jak Kubiak kolaborantem został".