2012-08-31

Tubylczy patrioci

Tubylczych patriotów można z grubsza podzielić na dwie grupy - tych, którzy wielbią to, co było i tych, którym w zasadzie jest obojętne, co TU było kiedyś, natomiast podoba im się to, co jest. Jedni i drudzy często usiłują dowieść swoim oponentom, kto jest bardziej polskim patriotą i obie strony popełniają ten sam błąd w założeniu - nie da się być polskim patriotą, bo Polski po prostu nie ma. Jest jakiś bękart okrągłostołowy z pozorami państwa, z pozorami Polski, w świecie realnym zajmujący część terytorium dawnej Polski, a w świecie wirtualnym/medialnym udający jakąś ciągłość z minionym tysiącem lat historii tego miejsca. Jest jeszcze język, coraz bardziej pokraczny i plugawy, szczątkowa historia "do obchodzenia", śmieszna waluta o historycznej nazwie, jakiś tam rząd i parlament, a nawet konstytucja. Pozory są zachowane, a jakże i większość nawet w nie wierzy, tak jak niektórzy wierzą, że dzięki głosowaniu grupki psychiatrów homoseksualizm przestał z dnia na dzień być zboczeniem i jednostką chorobową. Ilu pedałów było wśród głosujących - o tym historia milczy, no ale to jeszcze nie był czas na intratne comming outy.

Dzisiejsi patrioci w zasadzie niewiele się różnią od tych sprzed dwustu lat - jedni tęsknią za utraconą ojczyzną - wolną, silną i "dbającą o swoje dzieci" (to "patrioci historyczni"), inni zaś starają się, aby być zawsze comme il faut i nie popełnić żadnego faux pas na balu u gubernatora, bo jakby to świadczyło o Polakach? (to "patrioci nowocześni"?). To mnie i śmieszy, i brzydzi. Śmieszy mnie wywieszanie biało-czerwonych chorągiewek w TYM CZYMŚ, zwanym III RP, brzydzi oportunizm i lizusostwo.

Wielbiciele Polski, wpinający sobie patriotyczne znaczki w klapy i maszerujący ze śpiewem podczas rocznic rozmaitych klęsk (lub np. "sukcesów", jak EURO 2012) mogliby równie dobrze oflagować się godłami Winterfell, Smoczej Skały lub innego Śródziemia, bo różnice między tymi tworami literackiej wyobraźni, a pogrzebaną w historii Polską są mało istotne. Istotne jest to, że ani Dorne, ani Polska nie istnieją naprawdę, lecz tylko w literaturze.

Tak, ja wiem - realni ludzie przelewali krew za Polskę, marzyli o niej, walczyli o nią... Zgoda, ale ich już nie ma, to po pierwsze, a po drugie - oni nie tylko gadali, gadali i gadali...

Czy ja jestem patriotą? Broń Boże! Moczu bym za to coś, nazywane III RP nie oddał, a co dopiero mówić o krwi. Jestem, jeśli można to tak nazwać - patriotą swojej rodziny, bliskich mi ludzi. Po trosze miejsca, w którym się urodziłem i wychowałem, ale już różne pamiątki po różnych etapach życia wywalałem do śmietnika, zatem to się nie liczy. Sentyment jeno.

Skoro napisałem, że Polski nie ma, to zapewne wielu czytających zapyta, jak wobec tego można Polskę przywrócić do życia? Niestety, jest tylko jeden sposób, który uważam za jakąś szansę i nie są to kolejne wybory spośród samych swoich. To huk, krew, ból i szczęk metalu. Gorejące żelazo wypalające wrzody, ale i zdrową tkankę przy okazji, niestety. C'est la vie.

Ale spoko - to się nie zdarzy, bo na trzydzieści parę milionów tzw. Polaków jest tylko kilka par jaj, szacując optymistycznie. Tak że śpijcie spokojnie, szanowni Czytelnicy i w spokoju przekonujcie się o swoich "najmojszych" racjach na blogach, internetowych forach, przy grillu.

2012-08-30

OPZZ "Solidarność"

Nie, to nie jest przejęzyczenie w tytule notki. Dzisiejsza "Solidarność" coraz bardziej upodabnia się do niesławnej pamięci OPZZ-u. Starzy górale (i Kaszubi :)) pamiętają, jak było przed 1980-tym rokiem - spasione cwaniaczki zasiadały w sejmie, po prawicy dyrektorów i prezesów, bezpośrednio nadzorowały "roboli" pilnując, żeby się nikt nie wychylił. Tzw. interesy "klasy robotniczej" lub "pracującej inteligencji" działacze OPZZ mieli w głębokim poważaniu, jako że ich głównym zadaniem było po pierwsze pilnowanie interesu kadry zarządzającej, a po drugie - dbanie o swój własny tyłek. Teoria oraz statut oczywiście były zupełnie inne, podobnie zresztą jak dzisiaj. Ale zostawmy teorie teoretykom i wielbicielom pięknych frazesów, bo tak naprawdę istotna jest praktyka, potocznie nazywana "samym życiem".

Jak więc wygląda to "samo życie" obecnie? Cóż, niemal identycznie, jak ponad trzydzieści lat temu, choć jakby zmieniły się "uwarunkowania". Kiedyś OPZZ współorganizował pochody na 1. maja i różne wiece, teraz "Solidarność" urządza czasem jakieś protesty, pójdzie w tym lub innym marszu. Uczestnicy tych spędów dawniej i dzisiaj mają na ogół frajdę z wycieczki, choć pewnie część jest święcie przekonana, że działa w słusznej sprawie i nie pozostaje obojętna. Nihil novi. Przywódcy się podlansują, gawiedź się rozerwie i OK.

A na codzień, w państwowych firmach, spółkach Skarbu Państwa, miejskich i samorządowych zwykli pracownicy żyją w coraz większym lęku o jutro. Znam takie instytucje, którym pod tym względem niewiele już brakuje do osławionej "Biedronki". Nie, te firmy nie "padają", bo paść nie mogą (a niektóre prosperują całkiem całkiem). Mogą co najwyżej zostać "sprywatyzowane". Jednak co i rusz ktoś zostaje zwolniony i to nie ze względu na rachunek ekonomiczny, bo na jego miejsce stawia się krewny lub znajomy Królika, ewentualnie "outsourcing" w postaci zaprzyjaźnionej lub wręcz spokrewnionej firmy. Pensje są takie same, jak przed paru laty, a lista obowiązków i chorych czasem wymagań ze strony zarządu firmy rośnie. Oczywiście ci, co trzeba, pobierają sute pensje i premie w miarę wzrostu inflacji, nie oszczędza się na służbowych autach, czy laptopach dla "kadry". Z jednej tylko firmy mógłbym podać kilkanaście przykładów takiej "gospodarności", a także totalnego nieliczenia się z pracownikami, ocierającego się o mobbing lub zwykłe szykany, ale to nie miejsce na takie litanie (napisałem o niektórych takich "akcjach" m.in. do Pana Śniadka, ale znikąd nie dostałem najmniejszego odzewu, choćby potwierdzenia otrzymania tych informacji, co dodatkowo upewnia mnie w sensowności równania NSZZ = OPZZ).

Co na to zakładowe organizacje "Solidarności"? Ano nic, choć ciągle jeszcze masa frajerów opłaca składki licząc naiwnie, że w razie czego Związek nie dopuści do krzywdy i niesprawiedliwości. Z moich informacji z kilku państwowych firm województwa pomorskiego, w tym z matecznika "Solidarności" i PO, czyli Gdańska wynika, że panowie związkowcy siedzą jak myszy pod miotłą, a w sporej części zwyczajnie kolaborują z zarządami firm. "Bo to ten tego... kredyty trza spłacać no i nima co się wychylać, skoro jest mi dobrze". Zagrożeni wyjebką z pracy szeregowi związkowcy nie mają odwagi poskarżyć się na różne szykany w obawie, że chwilę potem dowie się o tym prezes i wypad z roboty nastąpi z dnia na dzień pod byle pretekstem. I nikt nie zaprotestuje, tylko bardziej stuli uszy po sobie. O pretekstach do zwolnienia, tudzież o metodach szantażu stosowanego po to, by pracownik zgodził się na rozwiązanie umowy za porozumieniem stron i papiery były "czyste", można już chyba napisać sporą broszurę...

A jutro znowu będą wiązanki kwiatów pod resztkami stoczni, napuszone mowy, potrząsanie pięściami, "sierce-szczypatielnoje" pieśni, po czym elita związkowa wsiądzie w limuzyny i pojedzie na bankiety. Niejeden przechyli głębszego z jakimś prezesem z nadania jedynie słusznej partii, dawnym kumplem z NZS-u i lat młodości, kiedy to "walczono" o sprawiedliwość dla zwykłych ludzi. Będą rozczulające wspomnienia i dobre żarcie. I tak jak kiedyś "masy pracujące miast i wsi" będą zajadać kawior i pić szampana ustami swoich przedstawicieli.

2012-06-17

Dobranoc, pchły na noc. Smudy do budy, a Laty na szmaty.

No i stało się to, co wieszczyli ci wszyscy, którzy mają jakieś pojęcie o futbolu. Drużyna PZPN odpadła z turnieju i zajęła ostatnie miejsce w bodaj najsłabszej grupie eliminacyjnej, w której Grecy przerżnęli z Czechami, ale wygrali z Rosją, która wcześniej ograła Czechów. Poniekąd spełniło się marzenie Donalda T. o drugiej Irlandii, gdyż Irlandia też już pożegnała się z Euro, chociaż ma jeszcze przed sobą jeden mecz o tzw. "honor". W naszym przypadku jest nieco inaczej, gdyż wyłamaliśmy się z szablonu, zgodnie z którym miał być mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Tym razem mecz o honor był meczem nr 2 z Rosją. Przedmeczowa histeria medialna (te okładki tabloidów...) okraszona bójkami w Warszawie zakończyła się na boisku połowicznym sukcesem, po którym remis ze "sborną" okrzyknięto zwycięstwem. Stada januszków na stadionie i w strefach kibica upiły się szczęściem i chrzczonym piwem, po czym gremialnie przesądzono o nieuchronnym zwycięstwie nad drużyną "Krecika" i "Sąsiadów".

Jednak zespół PZPN nadal był zbieraniną pod wodzą Nikodema Dyzmy-Smudy... Przypuszczalnie bardziej ogarnięty trener, z IQ wyższym, niż numer buta mógłby skleić z tych chłopaków (i z tych, których Dyzma zdawał się nie dostrzegać) drużynę zdolną do wygrania meczu nie tylko z Andorą. Jako gospodarze mieliśmy niebywale komfortową sytuację, by spokojnie ułożyć przez parę lat zespół zdolny powalczyć z najlepszymi. Skończyło się jednak na pijarze, co jest cechą charakterystyczną całego polskiego życia społecznego i politycznego w ostatnich kilku latach. W odróżnieniu jednak od polityki sport szybko weryfikuje propagandową hucpę. Zapewnienia o ćwierćfinale (bo to przecież taka słaba grupa...) i coraz śmielsze przebąkiwania o półfinale bardzo szybko okazały się tym, czym były w istocie - pieprzeniem w bambus i zaklinaniem nędznej rzeczywistości.

Inne patologie wyjdą na wierzch z czasem, choć zauważą je tylko ci, którzy jeszcze rozumieją to, co widzą i w których głowach kołacze się choć parę myśli nie będących sloganami z gazet i TV. Wesele się skończyło, goście na kacu rozjechali się do domów i teraz po cichu trzeba podliczyć koszty i zastanowić się nad spłatą kredytów, co zajmie najbliższe kilkadziesiąt lat. Tak to jest, gdy biedna para młodych na jedną huczną imprezę buduje na kredyt lokal z parkingiem, a wodzirejowi, orkiestrze, kelnerom i - nomen omen - fryzjerom płaci hollywoodzkie gaże.

Czy to cokolwiek zmieni w pejzażu II prl-u? Czy ta kompromitacja, czy te wszystkie niedoróbki osłabią władzę jedynie słusznej Platformy O. i "leśnych dziadków" z PZPN? Moim zdaniem nic a nic, czego dowodzi tzw. vox populi - nikt nie mówi, nie pisze o burdelu w państwie i w związku piłkarskim, za to rozpoczyna się kolejna nagonka na opozycję, która ponoć wymodliła klęskę na pohybel Donaldowi T. i jest w zasadzie wszystkiemu winna. Jak zwykle. Aha, no i winni są kibole, bo psują z jednej strony dobry image Polski na tzw. arenie, a z drugiej jakoś nie udowadniają na trybunach, że są takimi kozakami, jak sami o sobie lubią twierdzić. Oczywiście nikt, kogo głos jest słyszalny dla milionów uszu z próżnią pomiędzy, nie zająknie się, że ci, którzy napieprzali się z Ruskimi i ci, którzy w przeważającej masie zapełnili trybuny, to nie kibole, czy ultrasi. Ci pierwsi to hoolsi, którym w sumie wszystko jedno, kto gra, z kim i gdzie, bo prawdziwy mecz dla nich rozgrywa się na ulicy, a ci drudzy to stado wylosowanych januszków, umazanych farbkami i z błazeńskimi czapkami na głowach. No ale tak to już jest w kraju, w którym stadionową przyśpiewkę wykonują leciwe panie z "Jarzębiny", redaktor Zimoch robi za speca od opraw, a naczelnym kibolem jest Donald T. Jaki kraj, taka Shakira itp.

Swoją drogą stwierdziłem, ku swemu zdumieniu, że jednak jestem patriotą, bo mimo zapewnień Donalda O., iż zejdzie na zawał, jeśli nie wyjdziemy z grupy, nadal pragnąłem zwycięstwa w meczu z Czechami, nie wierząc mimo wszystko, że to możliwe. Emocje silniejsze od rozumu, aż mi wstyd.

No cóż, turniej się jeszcze nie skończył, choć już widzę, jak znikają flagi z okien i z samochodów. Zastanawiam się, ilu januszków wywiesi nasze barwy na 11 listopada i nie mam złudzeń, że niewielu. Patriotyczny szał za parę miesięcy będzie już jaskrawym objawem nacjonalizmu, ksenofobii, a pewnie i antysemityzmu i żaden pracodawca, żadna redakcja nie będzie rozdawała chorągiewek i namawiała do ich wywieszania.

Ale na razie show is going on i można nadal na luzie pokibicować Polakom. W końcu w niemieckiej drużynie jest ich paru. I wygrywają.

2012-06-09

Bracia po szalu - nie dajcie się wkręcić!

Internet huczy od komentarzy po wczorajszym pobiciu stewardów przez ruskich kiboli. Internet, bo reżimowe media udają, że "nic się nie stało, Polacy nic się nie stało". Czytam różne nawoływania, żeby w Warszawie "dać odpór", "pokazać hołocie, gdzie jej miejsce" itp. Otóż powiem krótko: nie dajcie się wkręcić! Olejcie to. Niech ruska swołocz szaleje, demoluje, napada - zobaczymy wtedy, co warta jest policja (ja nie mam złudzeń, wy pewnie też) i słodko-pierdzące "głuchanie" HGW i Donalda T. o przyjaźni i miłości polsko-rosyjskiej. Bo gdy wyjdziemy na ulice, co zrobią psy? Będą ochraniać "legalny przemarsz", ergo pałować nas, aresztować nas i w ten sposób Platforma O. osiągnie swój cel - spacyfikuje POLSKICH KIBICÓW na długo. W różnych tefałenach i "gazietach" już mają gotowce o polskim nacjonalizmie, szowinizmie, kibolach i stadionowych bandytach.

Oni tylko czekają na to, abyśmy zaatakowali ruskich. Wtedy monitoring będzie działał, wszystkie reżimowe media będą dysponowały dziesiątkami nagrań dokumentujących to, jak polscy kibole psują "święto sportu", a bohaterska policja broni grzecznych kibiców z Rosji przed polskimi bandytami. BBC nakręci kolejny film, w którym jakaś nowa Leni Riefenstahl pokaże światu, jakim to okropnym krajem jesteśmy.

Nie. Niech nie mają tej frajdy. Niech staną przed wyborem - albo usiłować zamilczeć, albo jednak choć trochę pokazać gawiedzi, że to Ruscy są bydłem.

Zadyma i tak pewnie jakaś będzie, bo od czego Platforma O. ma służby? Przebiorą jakichś współczesnych zomowców za kibiców, znajdą trochę mętów i policyjnych kapusiów, którzy za flaszkę i przymknięcie oka na ich "działalność" odegrają swoją rolę. Media i tak będą rwać pejsy z żalu, że "pewne elementy zakłóciły" ale waaadza nie osiągnie jednego - nie spacyfikuje naszego środowiska, nie wyłapie, nie wsadzi do pierdla, nie uzupełni swoich list proskrypcyjnych.

I to powinno być priorytetem. Nie jakieś tam EURO, na które kupić bilet było trudniej, niż zabukować lot promem kosmicznym. Dla nas, Polaków, nie dla Rusków, Czechów, czy Angoli. Nie są priorytetem jakieś tam igrzyska mafii UEFA i jej polskiej rodziny o nazwie PZPN. Co oni nas obchodzą? Co nas obchodzi klubowy zespół PZPN, bo z pewnością nie jest to reprezentacja Polski?

My mamy swoje kluby, swoje barwy i być może kiedyś będziemy mieli drużynę narodową.

2012-05-21

Poseł Niesiołowski zawsze był bojowy

...aczkolwiek ta bojowość przyjmowała różne oblicza.

Niedawno pan poseł, znany w niektórych wstecznych kręgach jako Stefek Burczymucha, okazał bojowość godną damskiego boksera wszechwag wobec pani Ewy Stankiewicz, aczkolwiek w obliczu związkowców trzymał swoje szczękoczułki na wodzy. Co prawda w tzw. międzyczasie naubliżał posłankom PiS - Jolancie Szczypińskiej i Dorocie Arciszewskiej-Mielewczyk, ale to chyba dla wprawy, w myśl zasady, że godzina bez utoczenia piany z pyska, to godzina stracona.

Mniej więcej dekadę wcześniej, równie bojowo, pan poseł walczył o względy PiS i Jarosława Kaczyńskiego opluwając Platformę Obywatelską na łamach "Życia", a nawet "Gazety Wyborczej". Oto przykłady:

Uważam, że PO to twór sztuczny i pełen hipokryzji. Oni nie mają właściwie żadnego programu. Nie wyrażają w żadnej trudnej sprawie zdania. Nie występują pod własnym szyldem, bo to ich zwalnia z potrzeby zajmowania stanowiska w trudnych sprawach. To jest oczywiście gra na bardzo krótką metę. Udają, że nie są partią, a nią są. Udają, że wprowadzają nową jakość, że są tam nowi ludzie. (...) O PiS nie chcę mówić. Tam są moi przyjaciele. (...) Samego PiS nie chcę oceniać, jest tam dużo wspaniałych ludzi. Wywiad pt. "Naśladujmy Litwę", Życie 01.08.2001

Półtora miesiąca później, w "Gazecie Wyborczej" (19.09.2001, "Świecące pudełko"):

Platforma jest przede wszystkim wielką mistyfikacją. (...) W istocie jest takim świecącym pudełkiem. Mamy do czynienia z elegancko opakowaną recydywą tymińszczyzny lub nowym wydaniem Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, której kilku liderów znakomicie się odnalazło w PO.

Czy Niesiołowski liczył na jakieś frukta, czy po prostu tak został zadaniowany, trudno powiedzieć, jako że umizgi do PiS polegające na krytyce PO na nic się nie zdały. Być może Kaczyńskiego zniechęciła "bojowość" mesje Stefana okazana jeszcze wcześniej, a mianowicie u schyłku epoki gomułkowskiej, kiedy to późniejszy poseł okazał "bojowość" zgodnie z definicją ś.p. Kisiela, a mianowicie - bał się.

A ponieważ jakiś rok temu pan poseł, pieniący się jak mydło (jak zwykle zresztą), rzucił w programie Moniki Olejnik zdanie: "Istotą Radia Maryja jest kłamstwo i nienawiść, istotą chrześcijaństwa jest prawda", wypada rzec jeszcze parę słów prawdy na jego temat, jako że kłamstwo i nienawiść i mnie są obce. A prawda wyzwala.

Otóż prawdą jest, że pan poseł Stefan Niesiołowski to tchórz i kapuś. Niestety, po aresztowaniu przez SB już pierwszego dnia (20.06.1970)zakapował swojego brata Marka, Benedykta Czumę, Huberta Czumę, Andrzeja Czumę, Wojciecha Mantaja, ks. Lubomirskiego, ks. Boguckiego, Witolda Leśniaka i Andrzeja Woźniackiego. Dziewiątego dnia po aresztowaniu poszedł na całość i zakapował swoja narzeczoną, panią Elżbietę Nagrodzką, której oddaję głos:

Prawda znajduje potwierdzenie w dokumentach IPN,że zostaliśmy aresztowani 20 czerwca 1970 roku.I pierwszego dnia śledztwa, od pierwszego przesłuchania, Stefan Niesiołowski zaczął zeznawać. A ponieważ należał do ścisłej grupy przywódczej i miał wiele do powiedzenia, a większość członków RUCHU pozostawała jeszcze na wolności, jego zeznania były dla Służby Bezpieczeństwa niezwykle cenne.

W efekcie następowały kolejne aresztowania. Ja z kolei – wystarczy spojrzeć na dokumenty z IPN - tak jak się umówiliśmy, opowiadałam, że nie ma żadnej grupy RUCH, że nigdy o tym nie słyszałam, że ze Stefan Niesiołowskim i Andrzejem Czumą spotkaliśmy się towarzysko - budząc zresztą wściekłość SB-ków, którzy o wszystkim bieżąco byli informowani przez Niesiołowskiego.

Jakież było moje zdumienie, kiedy po 10 dniach takiej zabawy śledczy pokazali mi zeznania Niesiołowskiego, gdzie obszernie opowiada o przyjaciołach, o mnie, że byłam w grupie,która miała wysadzić w powietrze Muzeum Lenina, za co wtedy (czasy Gomułki) groziło mi - jak poinformował moja matkę prokurator Janusz Michałowski - 13 lat więzienia.


(...)

A potem, manipulując faktami, zaczął budować swój image bohatera RUCHU. Wraz z upływem czasu rosła jego odwaga, powiększały się zasługi dla Ojczyzny, czyny nabierały znamion bohaterstwa. Wzrastał nawet jego status klasowy! Jeszcze w "Wysokim brzegu" czytamy, że urodził się w rodzinie inteligenckiej. Ale już w jednym z numerów miesięcznika "Film', bodaj z 2002 roku, przed wywiadem na temat dokumentu przyrodniczego widnieje notatka - pochodzi z rodziny arystokratycznej.

To cały Niesiołowski. Zawsze – jak mówią Anglicy - "w za dużych butach". To polityk w stylu III Rzeczypospolitej, sojusznik Kwaśniewskiego, Milera i Oleksego oraz symbol brutalizacji polskiego życia politycznego.
(Tygodnik "Nasza Polska", nr 37 (620) z 11.09.2007, s. 14, rozmawiał Jacek Sądej)

Nieprzekonanych odsyłam do protokołów / skanów z protokołów przesłuchań naszego bohatera, które możecie znaleźć TUTAJ - http://slimak.onet.pl/_m/TVN/tvn24/niesiolowski.pdf. Pochodzą z archiwum IPN-u, ale - uwaga! - odsyłam do serwisu onet.pl, o którym chyba żaden "antykaczysta" nie powie, że jest "pisowski"?

Bardzo pouczająca lektura, szczerze polecam. A jaki grzeczny i skory do udzielania "wywiadów" był bezkompromisowy i bojowy pan Niesiołowski! No ale cóż się dziwić - co innego wylewność wobec "swoich", a co innego, gdy zaczepia cię jakaś pisowska hołota z mikrofonem...



W trakcie produkcji tej i innych notek nie ucierpiały żadne zwierzęta :)
No animals were harmed during the making of this and other notes :)

2012-05-16

Argentyńskie resentymenty i gdańscy liberałowie

Pamiętacie wojnę o Falklandy, która miała miejsce równo 30 lat temu? Podupadający rząd generała Galtierego postanowił podbudować sobie poparcie (co mu się na krótko nadzwyczajnie udało) i dokonał aneksji wysp należących do Wielkiej Brytanii. Z dnia na dzień demonstracje antyrządowe zmieniły się w wiece poparcia dla junty, ale w UK rządziła wtedy kobieta z jajami, czyli Małgorzata Thatcher i reakcja Brytyjczyków była natychmiastowa - po dwóch miesiącach Falklandy zostały odbite.

Dzisiaj, niedługo przed igrzyskami w Londynie madame Cristina Fernández de Kirchner, zwana "lady Botox", która przejęła schedę po mężu i pełni funkcję prezydenta republiki, czyli szefa tamtejszego rządu, firmuje spot "olimpijski" będący co najmniej prowokacją wobec Brytów. Czyżby poparcie dla rządu malało i jakiś tamtejszy Ostachowicz podsunął "rewelacyjny" pomysł na wzrost słupków? Ale zobaczcie sami, oto ten spot, zatytułowany "Homenaje a los caídos y ex combatientes de Malvinas", czyli "Hołd poległym i weteranom z Falklandów"...

W ramach tego "hołdu" kapitan reprezentacji Argentyny w hokeju na trawie Fernando Zylberberg trenuje na schodkach brytyjskiego pomnika dla poległych żołnierzy i w ogóle popada w patriotyczną zadumę jak Eli Barbur w Palestynie... MKOL zdyskwalifikował Zylberberga za udział w tym spocie, uznając to - słusznie zresztą - za obrazę ruchu olimpijskiego. Filmik kończy się tekstem ""Para competir en suelo inglés, entrenamos en suelo argentino", czyli "do rywalizacji na ziemi angielskiej trenujemy na ziemi argentyńskiej". Rząd Argentyny odrzucił brytyjskie żądanie wstrzymania emisji spotu (jest nadawany w najlepszym czasie antenowym), czyli póki co wzajemna niechęć będzie narastać.

A mi przypomniał się pewien artykuł sprzed niemal trzydziestu lat... W Gdańsku zaczął się ukazywać w drugim obiegu kwartalnik "Przegląd Polityczny", wydawany przez znane nam wszystkim niestety tzw. "środowisko gdańskich liberałów". Środowisko już wówczas miało ambicje zabierania głosu w każdej sprawie i na każdy temat i tak pewien autor napisał "wstrząsającą" recenzję niedawno wydanej płyty Pink Floyd "Final Cut", która nabrała nieoczekiwanej aktualności w związku z wojną o Falklandy. Gdybym nie znał wówczas tej płyty, zachodziłbym w głowę, o co w sumie szło Watersowi i spółce? Autor recenzji zacytował fragment piosenki "Get Your Filthy Hands Off My Desert":

Brezhnev took Afghanistan.*
Begin took Beirut.
Galtieri took the Union Jack.

...i przetłumaczył to w taki sposób:

Breżniew zabrał Afganistan.
Begin zabrał Bejrut.
Galtieri zlikwidował Związki Zawodowe...

Śmiałem się przez kilka dni :)

Ale cóż, okazało się niestety, że "środowisko gdańskich liberałów" nie poprzestało na wyjaśnianiu takich zagadnień jak to, o czym śpiewał Roger Waters, ale wzięło się za rządzenie krajem, budowę autostrad i stadionów, finanse państwa itp. itd. Z tą samą pewnością siebie, z tymi samymi kompetencjami.

___________________________________________________________________________________ * Polskie Radio, które wówczas puszczało całe płyty, sprytnie ocenzurowało ten wers :)

2012-04-12

Anty-antysemicki szał

Jeszcze nie ucichł jazgot, jeszcze słychać darcie pejsów z powodu wierszyka Gintera Grassa, który w pokracznej literacko formie, ale jednak powiedział parę słów prawdy, a teraz laureat Złotej Maliny za najgorszy scenariusz usiłuje trafić pałką antysemityzmu zdobywcę Oscara Mela Gibsona. A wszystko dlatego, że padł scenariusz o Judzie Machabeuszu... No i nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, choć "demaskatorski" list Joe Eszterhasego zdumiał mnie, rozśmieszył i załamał jednocześnie. Trudno uwierzyć, że dorosły facet może popełnić coś tak absurdalnego, ekshibicjonistycznego i zwyczajnie głupiego. Ale widocznie dobry Bóg postanowił za coś go ukarać odbierając mu rozum. Choć może nie do końca, bo teraz cały świat się dowie o panu Joe, Warner Bros. może zmięknie i wyprodukuje gniota, no i wpadnie Oscar za scenariusz, bo kto ośmieliłby się nie dać nagrody i narazić na etykietkę antysemity? :) No przecież szanowna Akademia nie może sobie na to pozwolić...

Kto ciekaw i jest odporny na głupotę - niech przeczyta ów liścik z magla: http://www.thewrap.com/movies/article/joe-eszterhas-letter-mel-gibson-36949

A tu odpowiedź Mela Gibsona: http://www.deadline.com/2012/04/mel-gibson-responds-to-the-hateful-e-mail-that-joe-eszterhass-leaked/


2012-03-23

Jedność... czego?

Prezes Kaczyński zaapelował o jedność prawicy. Hmmmm... W pierwszym momencie pomyślałem, że Prezes chce zjednoczyć wszystkich trzech, może czterech... ale po chwili zastanowiłem się, czy aby nie przeszacowałem liczby.

Bo apel apelem, wiadomo, że e pluribus unum, jak stoi na wiecznie zielonym dolarze. Wiadomo też, że jak Prezes walnie w szachownicę to od razu brzękną pionki i nawet Poncyljusz sobie przypomni, że półtora roku temu założył bloga w Salonie. Tylko patrzeć, jak odbije się Migalskiemu i Libickiemu.

No ale o co chodzi? Gdzie jest ta prawica, która mogłaby się zjednoczyć pod sztandarami PiS-u? Obawiam się, że jej po prostu nie ma i co gorsza - nigdy nie było. Kiedyś, na przełomie lat 80/90 zeszłego stulecia myślałem przez chwilę, że to RPR, przemianowany później na UPR. Po śmierci Kisiela okazało się jednak dość szybko, że to taki klub dyskusyjny, skupiony wokół zabawnych rozważań o nieistniejącym społeczeństwie w nieznanej nikomu galaktyce, uprawiający swoistą odmianę logiki. Cóż, o wiele zabawniejszy był Stanisław Lem w "Cyberiadzie", nie mówiąc o tym, że jego opowiadania więcej mówiły o jednostkach i społeczeństwie, niż wywody Korwin-Mikkego.

W tamtych odległych czasach za "prawicę" uchodził też np. ZChN, ale żeby w to uwierzyć, trzeba było być prawdziwym moherem z moherem zamiast mózgu. Widocznie było zapotrzebowanie na coś takiego, a kiedy owa partia skompromitowała się doszczętnie, powołano do życia jej mutację o nazwie LPR. Dzisiaj główni "prawicowcy" obu partii skupieni są w i wokół partii lumpenbiznesmenów, nierobów i przekręciarzy. Żeby było śmieszniej, PO też uchodzi za "prawicę", ale w to nie wierzy już chyba nikt przy zdrowych zmysłach, a najmniej ci, którzy pamiętają, skąd temu tworowi wyrosły nogi. I nie chodzi mi bynajmniej o prapoczątki, czyli tzw. KL-D.

Dla mnie prawica to konserwatyzm, rozumiany jako przywiązanie do wartości europejskiej cywilizacji, prymat jednostki nad stadem, wolność w możliwie największym zakresie, odpowiedzialność za słowa i czyny, a także poczucie honoru i lojalność wobec zasad i przyjaciół. Lojalność nie na zasadzie omerty, tylko wynikająca z szacunku do siebie i zasad, o które się walczy. Nie uważam za prawicę tych, którzy walczą z Kościołem, ani tych, którzy nie wychodzą z kruchty i klepią encykliki z pamięci. Nie uważam za prawicę tych, którzy karierę i kasę przedkładają ponad wszystko, za nic mając zasady. Którzy podejmując się działania na rzecz wspólnego dobra tak naprawdę myślą tylko o swoim tyłku.

No więc kogo chce jednoczyć Jarosław Kaczyński? Tych paru ludzi, których można za prawicę uznać chyba już jest w PiS-ie. A reszta? Reszta jest w elektoracie i to on jest najważniejszy, Panie Prezesie. Bo nawoływanie o jedność prawicy w środowisku politycznym, to jak organizowanie Zlotu Prawdziwych Blondynek Po Czterdziestce. 90% będzie przefarbowana, a wśród tych pozostałych praktycznie nie da się znaleźć takiej, która przynajmniej raz nie kładła na włosy jakiejś farby.