2011-07-04

Uważam rze znowu nie będzie "Teleranka"?

Pewnemu Adamowi, ku pokrzepieniu :)

Jak czytam lamenty związane ze sprzedażą "Rzepy" i "URze", to nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Ze śmiechu.
Z jednej strony całe "salonowe" lewactwo z trudem kryje satysfakcję z nadziei, że obie gazety stoczą się na dno "Przekroju", ale nawet nie o ten muł i wodorosty im chodzi, tylko o to, że znienawidzeni "pisowscy" dziennikarze mogą stracić pracę. Te same intencje słyszę, co u modlących się w "Dniu świra":

Dla siebie o nic nie wnoszę,
tylko mu dosrajcie, proszę!


Itd. Znacie to pewnie, a kto nie zna, niech mu wystarczy ten fragmencik. Ech, co to byłaby za radość, gdyby tak Wildstein, Janke, Ziemkiewicz, czy Karnowscy wylądowali na bruku!

To jest, oczywiście żałosne, ale i śmieszne zarazem. Bo mimo wszystko to jeszcze nie stan wojenny, w którym taki ś.p. red. Maziarski (senior, nie ten pióropałkarz z "Newsweeka") wypadł z zawodu i musiał jeździć na taryfie. Życie nie znosi próżni i jestem pewien, że jeśli z obu gazet "wylecą" pewni dziennikarze, z pewnością znajdą robotę w swoim fachu gdzie indziej, w miejscu, którego może jeszcze nie ma na mapie mediów.

Ale zostawmy na boku ewentualne, acz mimo wszystko przejściowe tarapaty kilku osób. Jak jest z drugiej strony, z punktu widzenia nie lewicowej, a prawicowej gawiedzi? Tu dominuje lament, jak gdyby kończył się świat, wolne słowo dusiło się pod kneblem, a u bram miasta stały już brunatne hordy.

I też jest śmiesznie. Spośród znanych mi prawicowców, to - nie licząc prawników, doradców podatkowych itp. - miażdżąca większość kupuje "Rzepę" sporadycznie. Ja też, jeśli jest jakiś głośno zapowiadany tekst albo ciekawy insert. Z "Uważam Rze" jest już inaczej - i ja, i większość moich znajomych kupujemy ten tygodnik regularnie i wiem, że jest on raczej "dogłębnie" czytany. Ale... Ale czy świat przed "URze" był jakiś inny? Gnębiło nas poczucie próżni, jakiejś dziury w uniwersum, która wysysała z nas wiarę w cokolwiek, nadzieję na cokolwiek?

Owszem, pojawienie się na rynku "URze" nie tylko ja, ale mnóstwo znanych mi osób przyjęło z zadowoleniem. Ale nie było to nawet w 1/1000 to zadowolenie i radość, z jaką za prlu brało się w rękę jakikolwiek podziemny biuletynik, często brudzący farbą i mało czytelny. Nie dlatego, że owe biuletyniki były tak bardzo wybitne dziennikarsko, czy literacko, a "URze" jest takie marne na ich tle, bo jest raczej odwrotnie. Wtedy to była kropla wolności na pustyni zniewolenia i cenzury, choć i tak rzadko kiedy człowiek dowiadywał się z owych pisemek czegoś, o czym nie wiedział skądinąd. Tak jak z "URze" dzisiaj.

No właśnie - dzisiaj. Dzisiaj jest net, komórki, satelity i co tylko chcecie. Teoretycznie "ktoś" może to wyłączyć jednym naciśnięciem guzika, ale mała jest szansa, by się na to zdobył. Możemy pisać i czytać S24, blogspota i co tam jeszcze. Nasza wolność obcowania z przekazem spoza mainstreamu nie zostanie ograniczona, nawet jak nowy właściciel po prostu zamknie gazetę. Bo pojawi się nowa gazeta, albo kilka nowych blogów w sieci.

I nie przeceniajcie wpływu żadnych gazet na świadomość ludzi i ich wybory. Może się mylę, ale nie wierzę, by ktokolwiek pod wpływem artykułu w gazecie zmienił swoje sympatie / antypatie. Tradycyjne media są dla przekonanych - po obu stronach sporu w Polsce. TVN24 utwierdza lemingi w przeświadczeniu, że "kaczyzm = faszyzm", a pisowców, że rządzi postkomuna. Podobnie z mediami papierowymi. Z pewnością nie wszyscy czytelnicy "URze" (o "Rzepie" nie wspominając) to identyfikujący się z prawicą, a zwłaszcza z PiS-em ludzie. Podobnie jak nie wszyscy czytelnicy "GW" to "żydokomuna" i "lumpenliberałowie z dużych miast", głosujący wyłącznie na PO lub SLD.

Jeśli - powtarzam: jeśli "URze" nawet zniknie całkowicie z rynku, to nie wyrwę sobie włosów z głowy. Co prawda już od paru miesięcy utrwaliła mi się "nowa świecka tradycja", że gdy na spacerze kupuję "URze", to idę sobie leniwie na dobrą pizzę i w pizzerii czytam sobie niespiesznie na przystawkę i na deser. Ale nic to - po wakacyjnej przerwie znowu (mam nadzieję) zacznie się ukazywać "Basket", zatem rytuał formalnie się nie zmieni.