2011-06-27

Wybory kota w worku

Jacek Jarecki rzucił pomysłem ("PiS - oczy szeroko otwarte") i tym samym "sprowokował mnie do napisania tej notki. Z góry uprzedzam - nie zamierzam spierać się z Jackiem - po prostu przedstawię swój punkt widzenia, niejako obok jego tekstu.

Przede wszystkim nieco bawi mnie głoszona tu i ówdzie wiara, że wybory cos zmienią. Jak ktoś słusznie zauważył: "if voting changed anything, they would make it illegal". Uważam, że nawet w sytuacji, gdy PO przegra i przejdzie do opozycji - zmiany będą jedynie kosmetyczne. Polska scena polityczna tkwi w głębokim pacie i nie widać, żeby mogły nastąpić zmiany prawdziwie systemowe. Co najwyżej - przesunięcie pewnych akcentów, jak przestawienie szafy w pokoju z jednej ściany pod drugą. A że dom się wali? Nie ma "środków"...

Demokracja polska choruje na bardzo zaawansowane partyjniactwo, którego nie podleczyłoby nawet wprowadzenie JOW-ów, bo w warunkach republiki bananowej, w której żyjemy, do obecnych partii dołączyłyby jawnie koterie biznesowe i rozmaite lobbies, co w gruncie rzeczy wyszłoby na jedno. Rozmaite Miry, Rychy i Zdzichy nie musiałaby się spotykać na cmentarzach - mogliby to robić w sejmie, na legalu, bo nie przypuszczam, żeby nie posiadający kasy i wpływów ludzie mieli jakiekolwiek szanse w wyborach jednomandatowych. Ogłupić masę wyborców nie jest trudno, gdy ma się kasę i odpowiednie środki na reklamę. A tak wygląda to w praktyce - nie ma cię w mediach, na każdym słupie ogłoszeniowym - nie istniejesz dla ogółu, dla znaczącej statystycznie liczby głosujących.

W dzisiejszej Polsce nie ma powszechnych wyborów, rozumianych w ten sposób, że to uprawnieni do głosowania wybierają swoich przedstawicieli. Polacy wybierają tych, których wybrały im partie - bez znaczenia jest, przy jakim konkretnie nazwisku postawisz krzyżyk. To ściema, ot takie urozmaicenie, żeby więcej nadrukować i zapełnić papier karty do głosowania.

Znam osobiście wiele osób, będących członkami rozmaitych partii. Łączy ich jedno - są tzw. "porządnymi ludźmi", tzn. dotrzymują słowa, poważnie traktują pracę na rzecz swojej społeczności, szanują innych ludzi, nie są w polityce, żeby się dorobić i "ustawić" siebie i swoją rodzinę. Że są w różnych partiach? Ba, zasada pierwszych połączeń, środowiska, tradycji, przyzwyczajenia... zresztą nieważne. Łączy ich też jeszcze coś - w swoich partiach są w zasadzie nikim - co najwyżej wołami roboczymi do żmudnej, codziennej pracy. Czasem z nich sobie kpię, podpuszczam nazywając "frajerami", ale widocznie tak to jest z ludźmi o mentalności społecznika, że rozkładając bezbronnie ręce wciąż wierzą, że robią coś pożytecznego dla innych, mimo że są we własnej organizacji spychani na margines.

Czasem któryś z nich dostaje się na jakąś listę wyborczą, na której figuruje jako kwiatek do kożucha, jako lep dla wyborców, którzy go akurat znają i szanują. Ot, zanęta taka, bo większość wyborców i tak nie wie, że ów pan, czy owa pani, będąc na poślednim miejscu na liście i tak nie mają żadnych szans. I głosując na kogoś, o kim wiedzą, że jest OK, de facto wybierają kogoś zupełnie innego. Kogoś, kogo wybrała już partia.

I tak sympatycy PO, głosujący na kogoś z listy, kto ich zdaniem jest godny bycia posłem, dostaną w pakiecie przede wszystkim różnych Drzewieckich, Chlebowskich i Sawickie, a może przede wszystkim ich dostaną, jeśli ich kandydat jest nisko na liście "wybrańców". Zwolennicy PiS-u, głosując na jakiegoś Iksińskiego, "wybiorą" tak naprawdę jakichś Bielanów, Kamińskich, czy Libickich...

Osobną zanętą są tak zwani "celebryci", czyli różni byli sportowcy, aktorzy, "gwiazdy" tabloidów i programów rozrywkowych. Ludzie z racji zawodu nastawieni na osobistą karierę, o większości których można powiedzieć wszystko, poza tym, że pragną się "poświęcić dla ogółu". O kompetencjach lepiej zamilczę.

Część z nich trafia do parlamentu, gdzie nie wyróżnia się zgoła niczym, ale przecież nie o to chodzi. Ich rola jest epizodyczna i polega na zdobyciu dla partii jak największej ilości głosów, dzięki czemu można przemycić na ławy poselskie tych, którzy inaczej by przepadli z kretesem.

Tak wyglądają listy wyborcze wszystkich bez wyjątku partii - na "jedynkę" kogoś, kogo zna każdy, choćby największego idiotę - dla przyciągnięcia najgłupszych wyborców, dla których bez "Tańca z gwiazdami" świat nie ma sensu, a niżej, "poza progiem", kogoś, kto w danej lokalnej społeczności cieszy się szacunkiem - dla przyciągnięcia naiwnych, którzy wierzą, że nie zmarnowali głosu i choć polityka ich nie interesuje, to jednak dokonali świadomego, uczciwego wyboru.

A to wszystko cyrk dla gawiedzi. Nie ma się czym podniecać, naprawdę.