2011-09-05

Gdyby wybory mogły cokolwiek zmienić, zostałyby zakazane

...jak głosi pewne anglosaskie powiedzenie (diabli wiedzą, kto to pierwszy powiedział; jakiś anonim i w języku angielskim, tylko to jest pewne). I ja się z tym zgadzam, osobliwie, kiedy patrzę na polską politykę.

Polska scena polityczna jest dokumentnie zabetonowana przez niedorzeczną ordynację, zaś przeciętny polski wyborca działa i podejmuje decyzje właściwie tylko na podstawie emocji, co stwarza pole do popisu dla propagandy. A zważywszy, że media w II prlu praktycznie realizują koncepcję mediów z czasów Urbana, to mamy to, co mamy.

Bo co mogą zmienić najbliższe wybory?

Jeśli wygra Platforma Obywatelska, zadłużanie kraju i finansowa degradacja obywateli będzie postępować nadal, a tzw. społeczeństwo nic nie będzie sobie robić z kolejnych afer różnych Zbychów, Mirów i Rychów, ani np. z okradania funduszy emerytalnych. Dokładnie tak, jak nie robi sobie z tego nic już teraz. A jeśli uda się całkiem zakneblować opozycję i przy pomocy np, "rozgrzanych sądów" wyeliminować PiS z przestrzeni publicznej, nastanie wymarzony przez wielu powrót do "dobrobytu gierkowskiego" z prlowskim "jakoś to będzie", "jak się da, to się zrobi", "kto nie kombinuje, ten nie ma". Bo nie oszukujmy się - jedyną opozycją dla obecnego układu rządzącego jest PiS, a nie SLD, o kozetkach typu PJN nie wspominając. Krótko mówiąc - po zwycięstwie PO nastąpi "dalsze umacnianie i rozwijanie" tego syfu, który jest nazywany polską polityką.

Jeśli wygra PiS, nawet miażdżąco, to i tak nic się nie zmieni. Też będzie powrót, aczkolwiek nie do czasów gierkowskich, a do lat 2005-2007, z tym, że tym razem nie potrwa to dwa lata. Tym razem prezydent nie będzie "hamulcowym" dla jedynie słusznych ustaw, tylko jedynym obrońcą przed kaczyzmem-faszyzmem. Żadne afery i niekompetentne działania rządów PO nie zostaną rozliczone, bo sądy nagle wychłódną i oczywiście cały świat zacznie się z nas śmiać, o czym skwapliwie doniosą "niezależne" media. W dodatku burdel w finansach państwowych i nadchodzący ponoć kryzys tym łatwiej zmiotą PiS ze stołka, że "niezależne" media z łatwością wmówią masom, że to wszystko wina partii Kaczyńskiego. Bo jest jedna, istotna różnica pomiędzy społeczeństwem polskim lat 80-tych ubiegłego wieku, a obecnym - wówczas tylko garstka frajerów wierzyła mediom i ich zapewnieniom, że "nie ma alternatywy dla ludowej Polski". Teraz wierzą miliony cymbałów, nie potrafiących zinterpretować prognozy pogody, jeśli na mapie nie ma narysowanego słoneczka, chmurki albo piorunka.

Krótko mówiąc - Polska jest skazana w obecnym układzie na pogłębiającą się "bananowość". Dopóki gawiedzi wystarczą seriale, tańce z gwiazdkami, a w miarę znośna rata kredytu pozwoli przeżyć do najbliższej wypłaty, dopóty nic się nie zmieni. Miliony idiotów nadal będą żyć marzeniem, że przy odrobinie fartu zostaną gwiazdami reklamy za parę baniek, albo przynajmniej wejdą na okładki bulwarówek jako zwycięzcy konkursu w staniu na głowie. Albo dzięki darciu Biblii lub sikaniu do zniczy. Tych, którzy mają inną koncepcję na życie i na Polskę, jest zwyczajnie za mało.

Czyli co? Pozamiatane na wieki wieków amen? Tego nikt nie może wiedzieć, dlatego nie będę się silił na odpowiedź. Może - powtarzam: może ten cały zabetonowany układ paść pod wpływem jakiejś zewnętrznej zawieruchy, typu zadyma na skalę europejską, a być może, że wcześniej pęknie coś na naszym podwórku. Do tego nie trzeba "demokratycznej większości" - wystarczy dość liczna grupa niezadowolonych, lub naprawdę wkurzonych. Może też dojść do walki buldogów pod dywanem i to będzie zapalnikiem. Może. Osobiście niewiele mam przeciw jakiejś niewielkiej, krwawej rewolucji z jej typowymi atrybutami, jak szafot albo zwykłe wieszanie na latarniach. Bo pudrowanie wrzodu na dłuższą metę się nie sprawdzi i wrzód albo sam pęknie, albo trzeba go będzie przeciąć. Poleje się przy tym z pewnością trochę ropy i krwi, ale cóż z tego, jeśli organizm wróci do zdrowia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz